Ogród Atlantyku – Madera
„Bóg tuż po stworzeniu świata wziął ziemię w dłonie i ucałował”. Madera jest właśnie śladem tego pocałunku – twierdzą jej mieszkańcy.
Leżący 608 km na zachód od Maroka archipelag jest znacznie mniej oblegany przez turystów, za to ma do zaoferowania niezwykłą mieszankę klimatu, kultury i przyrody.
Największą wyspą archipelagu jest górzysta Madera o powierzchni 741 km2, z najwyższym szczytem Pico Ruivo o wysokości 1861 metrów, niewielka Porto Santo o powierzchni 42,5 km2 i kilka niezamieszkałych wysepek. W sumie na tych dwóch wyspach zamieszkuje łącznie 253 tys. Portugalczyków, którzy od 1976 roku cieszą się swoistą autonomią.Madera znana była już w starożytności. Pisał o niej historyk rzymski Pliniusz Starszy (zginął w 79 r p.n.e. w wyniku wybuchu Wezuwiusza) w swoim epokowym dziele „Historia Naturalis”. Żeglarze feniccy już w VI w. p.n.e. odwiedzali wyspę.
Maderę w onym czasie porastały prastare lasy laurowe (tu nigdy nie dotarł lodowiec) i cała gama różnorakich roślin i krzewów, między innymi draceny i czerwono kwitnące aloesy o mięsistych i kolczastych liściach. Sok z tychże roślin wykorzystywany był przez starożytnych do farbowania tkanin (purpura), do wyrobu kadzideł, leków. A nawet do balsamowania.
Kwiatowym symbolem Madery jest rajski ptak, czyli strelicja królewska.
W XIV wieku wyspę już zaznaczono na mapach europejskich. W 1420 roku odkryli ją na nowo i objęli w posiadanie Portugalczycy, która stała się ich pierwszym obszarem zamorskim, który zagospodarowali.
Wyspa w owym czasie, jak i przed milionami lat pokryta była lasami laurowymi, które do dnia dzisiejszego w części się zachowały. Z uwagi na wyjątkowe zalesienie wyspy Portugalczycy nazwali ją Maderą. Madera (Madeira) to po portugalsku las, drewno.
Madera jest wystającym nad powierzchnię oceanu wierzchołkiem stożka wulkanicznego, zbudowanego głównie z bazaltów. Wyspa znana jest z łagodnego klimatu i bogatej, bardzo różnorodnej podzwrotnikowej roślinności. Nazwano Maderę także wyspą wiecznej wiosny i rajskim ogrodem pływającym po wodach oceanu.
To tyle tytułem wstępu.
Lot z Warszawy na Maderę samolotem marki Boeing 737-800 północnym korytarzem powietrznym nad Niemcami, Francją, północną Hiszpanią i Portugalią – trwa dokładnie 4 godziny i 30 minut. Lądujemy na lotnisku w pobliżu stolicy wyspy Funchal (czyli Funszal), w miejscowości o dźwięcznej nazwie Santa Cruz (Święty Krzyż), położonej na południowym brzegu Oceanu Atlantyckiego.
Pas startowy lotniska znajduje się dosłownie na krawędzi brzegu wyspy, częściowo na wodzie, a konkretnie na 180 palach wbitych w dno morskie.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już w hotelu, w miejscowości położonej na zachód od lotniska o nazwie Garajau.
Następnego dnia jedziemy do Funchal. W stolicy mieszka prawie połowa mieszkańców wyspy. Według aktualnych danych to 110 tysięcy ludzi.
Miasto rozpościera się amfiteatralnie w centrum szerokiej zatoki, po słonecznej stronie wybrzeża, a nazwę zawdzięcza dzikiemu koprowi (funcho), który pierwotnie porastał okoliczne wzgórza. To najcieplejsze miejsce na wyspie. Rosną tu dorodne banany i inne rośliny podzwrotnikowe.
Już w XV i XVII wieku Maderczycy uprawiali tu trzcinę cukrową. Wzbogacili się na wywozie cukru do Europy. Stolica wyspy została założona przez jednego z pierwszych odkrywców - Joao Goncalvesa Zarca.
Wśród wielu zabytków miasta najcenniejsza jest zbudowana w sercu miasta XV-wieczna katedra z przepięknym sklepieniem z tutejszego, ciemnego portugalskiego jałowca (cedru), w stylu mauretańskim. Ściany pokryte są błękitną mozaiką, czyli tak zwanymi azulejos.
Fotografuję pomnik Jana Pawła II, który znajduje się po prawej stronie, przed wejściem do świątyni.Papież odwiedził Maderę 12 maja 1991 roku w drodze do Brazylii i odprawił Mszę w tejże katedrze.
W centrum miasta obok, osiemnastowiecznego ratusza (Camara Municipal) znajduje się następny „polonik”, a jest nim umieszczone na postumencie spiżowe popiersie marszałka Józefa Piłsudskiego, który przez trzy miesiące na przełomie 1930/1931 wypoczywał na wyspie i mieszkał w willi Quinta Bettencourt.
Robię zdjęcie.
To tu w niedalekim Klasztorze Św. Klary mogli siadywać Krzysztof Kolumb, Vasco da Gama czy Ferdynand Magellan w drodze do odkrywania świata.
Napoleon Bonaparte w drodze na wygnanie na Wyspę Św. Heleny kupował wino w Funchal w 1815 roku.
I jeszcze o jednym „poloniku”. Legenda tutejsza głosi, że właśnie na Maderze dokończył żywota Władysław Warneńczyk, król Polski i Węgier, który nie zginął pod Warną (Bułgaria) w 1444 roku, ale przez kilka lat tułania się po świecie, w tym czasie przebywając w Ziemi Świętej, a potem w Klasztorze Św. Katarzyny na Synaju, przez Hiszpanię dotarł na Maderę.
Zamieszczam zdjęcia: pomnika Władysława Warneńczyka znajdującego się pod Warną; odsłoniętego w 1935 roku, a także Klasztoru Św. Katarzyny na Synaju.
Odwiedziłem te miejsca.
Przewodniczka opowiada nam, że w Muzeum Sztuki Sakralnej (Musseum de Arte Sacra) znajduje się portret utożsamiany właśnie z królem Władysławem Warneńczykiem.
Bitwa pod Warną rozegrała się 10 listopada 1944 roku. Wojskami dowodził właściwie wódz węgierski Jan Hunyady. Król Polski Władysław III, a od 17 lipca 1440 roku także król Węgier, przewodził bezpośrednio dwóm hufcom ciężkiej jazdy, w których wraz z Węgrami służyli Polacy. Kiedy Hunyady zaczął zwyciężać na lewym skrzydle, król uniesiony zapałem, poderwał swoje rycerstwo do szarży na wprost.
Janczarowie otoczyli atakujących wielbłądami, płoszącymi konie rycerstwa.
Zwalonego na ziemię Władysława III zabił janczar imieniem Kodża Khizr. Odciętą głowę wbito na spisę i podniesiono nad pobojowiskiem, obwołując: „Ta głowa jest głową króla”. Potem, dla zabezpieczenia przed zepsuciem, włożoną do garnka z miodem odesłano do Bursy, ówczesnej stolicy państwa tureckiego.
Konstantynopol jeszcze przez ponad 100 lat pozostawać będzie poza zasięgiem Turków.
Jan Hunyady wraz z niedobitkami dotarł na Węgry.
W grudniu 1444 roku zaczęli wracać do kraju ocaleni z pogromu rycerze, przynosząc wieści o Warnie. Nie dawano im pełnej wiary, bo brakło jednego chociażby naocznego świadka śmierci Władysława III.
Nie było takiego również na Węgrzech, ani w żadnym innym kraju chrześcijańskim. Ciała królewskiego nie odnaleziono nigdy.
W Polsce stan niepewności – bezkrólewia, czy król żyje, czy też zginął w bitwie, utrzymywał się prawie dwa lata. Dopiero w dniu 17 września 1446 roku Kazimierz Jagiellończyk przyjął koronę i uznał się wybranym królem Polski.
W jakiś czas później Turcy zaprosili do Galliopli (miasto leżące nad Cieśniną Dardanele) wysłannika floty weneckiej i pokazywali mu jakoby głowę Warneńczyka, przechowywaną w skrzyni z bawełną. Była to jednak głowa o długich, jasnych włosach. A wszyscy wiedzieli, że król był brunetem. Przewodniczka podaje, że król Polski Władysław III Jagiellończyk żył w nadmorskiej miejscowości Madalena do Mar, w południowo-zachodniej części wyspy. Legenda głosi, że na chrzciny syna króla miał przybyć na Maderę sam król Portugalii.
Funchal jest pełne wspaniałych knajpek i bardzo zacnych restauracji, rozrzuconych po górskich przedmieściach miasta. Jak już pisałem, Funchal jest usytuowane amfiteatralnie nad szeroką zatoką. Różnica w wysokości pomiędzy poziomem morza, a górną krawędzią zabudowy wynosi ponad 350 metrów. Nie jest to dużo. Są miasta na świecie, a takim jest na przykład La Paz, stolica Boliwii (miałem okazję tam być), gdzie różnica pomiędzy dolnymi partiami miasta, a tymi usytuowanymi na górze wynosi ponad 1000 metrów. Na dole miasta mieszkają ludzie bogaci, a na górze ci biedni.
Fantastyczna restauracja mieści się też w żółtym forcie, strzegącym niegdyś Funchal przed atakami piratów. Słynny pirat Kapitan Kid w latach 90-tych XVII wieku miał zakopać skarb na Ilhas Desertas (maleńka wyspa obok Madery). Skarbu wszyscy szukają, ale dotychczas go nie odnaleziono.
Gdzieżby to nie było, na Maderze – wchodząc do lokalu – pije się kieliszek Madery.
Produkcja Madery na Maderze jest obok dochodów z turystyki podstawą ekonomii wyspy.
Obecnie na wyspie produkowane są cztery odmiany Madery. Najbardziej mi smakowało ciemne i słodkie Malmsey Małmazja, którego butelkę przywieźliśmy do kraju.Przez wieki ludzie ciężką pracą przystosowywali strome i nieregularne poletka na wyspie do upraw różnorodnych roślin. Do XVII wieku większość górskich tarasów na wyspie, na których wcześniej uprawiano trzcinę cukrową, zostało przeznaczona pod uprawę winorośli do produkcji Madery.
Początki produkcji tego trunku sięgają czasów, gdy Henryk Żeglarz (XV wiek) sprowadził z Krety szczepy winorośli, wśród których królowały słodkie malvoisie.
Młode wina przechowywane są przez kilka miesięcy w pomieszczeniach o wysokich temperaturach, do 50°C, przez co zyskują na barwie, smaku i aromacie.
Do dziś wina z Madery (17%-22%) uznawane są za najtrwalszy trunek na świecie. Wciąż pija się Maderę wyprodukowaną w czasach napoleońskich, a 50-60-letnie wina można kupić w każdym sklepie.
Ostatnio na aukcji w Londynie wystawiono prawdziwe dinozaury – na butelkach widniał rocznik 1715.
Idziemy na degustację Madery do słynnej winiarni – The Old Blandy Wine Lodge.
Błogosławieństwem wyspy są w miarę żyzne gleby, obfitość wody i umiarkowany, subtropikalny klimat. Czynniki te wpłynęły na rozwój upraw egzotycznych roślin, które stały się przedmiotem handlu międzynarodowego.
Nadmiar wody występuje po północnej stronie wyspy, czego nie można powiedzieć o jej brzegach południowych.
Woda z północy wyspy dostarczana jest kanałami w jej suche, południowe rejony. Te kanały to lewady, które stały się jedną z wizytówek wyspy. Najstarsze lewady powstały w XVI wieku. Dzisiaj liczą około 2500 km.
Prawie dwie trzecie z nich biegnie wzdłuż szlaków trekkingowych.
Idziemy takim szlakiem obok lewady. Początkowo przez arkadę z jałowców cedrowych. Czasem z lasu wychodzimy na prześwity i słoneczne polany. Przy ścieżce rosną paprocie, mirty i eukaliptusy. Gdzie indziej mimozy, bambusy i drzewa konwaliowe, a także marakuje bananowe. Lewady ciągną się przez cieniste, wiecznie zielone lasy wawrzynowe. To są właśnie lasy laurowe, tak zwane laurisilwa, stanowią skarb wyspy. Zostały wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
W lesie laurowym roślinność jest bogata, ale tylko na gwarnym i kolorowym targu – Mercado dos Lauradores – w sercu Funchal mamy okazję zobaczyć nieprawdopodobną wręcz różnorodność kwiatów i owoców rosnących na wyspie. To miejsce to nie tylko targ. Tu spotykają się mieszkańcy całej wyspy, którzy nie wyobrażają sobie, aby robić zakupy gdzie indziej.
Dla nas to jedyna szansa, aby skosztować brazylijskiej czereśni pitanga w kształcie lampionów, trzciny cukrowej; zobaczyć kolczaste gruszki, papaje, marakuje, guany, pigwy, flaszowce. Wszystkie te smakołyki rosną na wyspie.
W hali targowej jest dział rybny, gdzie można kupić prawie wszystkie ryby świata, w tym rekina, tuńczyka w całości lub w dużych plastrach i inne różnorodne owoce morza, w tym dorodne ośmiornice. Naszą uwagę przykuwają espady, podobne do węgorzy, z trującymi zębami. Ten egzotyczny gatunek łowi się jedynie w okolicy Madery oraz Japonii.Aby złowić ryby pływające na głębokości prawie 800 metrów, rybacy używają lin o długości nawet 1,6 km, z zaczepionymi przynętami na hakach.
Danie z espady jest rybnym specjałem Madery. Panierowane i podawane ze smażonymi bananami uchodzi za jedno z najbardziej tradycyjnych dań regionu.
Zajadaliśmy się tą rybą.
Aby zobaczyć Funchal z góry i całą zatokę należy wjechać na górę, czyli na Monte (Monte po portugalsku – góra). Znajduje się tam wiele interesujących obiektów, w tym ciekawy Kościół Nossa Senhora do Monte, z grobem ostatniego cesarza Austro-Węgier, Henryka I Habsburga, który zmarł wkrótce po tym, jak – o ironio! – nabawił się na Maderze gruźlicy.
Na Monte można wejść pieszo, wjechać taksówką, albo wsiąść do gondoli kolejki linowej i za niespełna kilkanaście minut łącznie z zakupem biletów, być na górze.
My wybraliśmy wjazd na Monte kolejką linową. W pierwszej kolejności zwiedzamy i oglądamy jeden z najpiękniejszych ogrodów świata. Założone w XVIII wieku pałacowe ogrody Monte zachwycają bogactwem zebranych z całego świata roślin. Zwracają naszą uwagę starożytne drzewa oliwne. Obwód każdego z trzech drzew rosnących tuż przy wejściu do ogrodu równa się co najmniej jego wysokości. Zostały zasadzone prawdopodobnie przez Rzymian około 300 r. p.n.e.Przewodniczka pokazuje nam wilczomlecz (po portugalsku figura do inferno „figa piekielna”). Trujący sok z tej rośliny używano niegdyś do ogłuszania ryb.
Ogrody Monte zostały uznane przez UNESCO za światowe dziedzictwo kultury.
Z Monte do centrum można zjechać na drewniano-wiklinowych sankach (carrinhos de cesto), co jest rozrywką dość kosztowną, ale niezapomnianą.Zjeżdżamy.
Wiklinowe kosze z płozami od stu kilkudziesięciu lat zwożą ludzi w dół miasta. Sterem i siłą napędową sań są mężczyźni, nazywani carrejros. W białych uniformach i plecionych kapeluszach z napisem „Madeira”. Chętnych na przejazd nie brakuje, więc co chwila kolejna para carrejros spycha sanie do wylotu Camino do Monte. Jazda w dół to prawie 2 km. Ślizg jest zaskakująco gładki. Sanie wydają lekki szum. Płozy z eukaliptusowego drewna smaruje się obficie krowim sadłem. Asfalt nasycił się nim tak bardzo, że miejscami błyszczy jak powierzchnia lustra. Dwójka carrejros steruje intuicyjnie. Stają na końcówkach płóz, ale na pewnym odcinku drogi jednak napędzają sanie siłą własnych nóg. Szybkość ślizgu dochodzi do 30 km/h.
Kursują w twardych, skórzanych butach podbitych grubymi podeszwami ze starych opon.
Zjazd w saniach jest wyjątkowym doświadczeniem. Ernest Hemingway też był zachwycony. Zjazd na saniach należał do jego ulubionych rozrywek na wyspie.
Najsłynniejszym z miłośników Madery był Winston Churchill, który przyjechał na wyspę w poszukiwaniu zdrowia i wytchnienia. Napisał tu IV tom swoich pamiętników.
W małej rybackiej osadzie, niedaleko od Funchal, którą odwiedzamy w drodze na zachód wyspy, Camara de Lobos istnieje poświęcona mu kafejka oraz taras, na którym spędzał godziny, malując pejzaże wyspy.
Na wyspie bawił się też dobrze Fidel Castro, a także Lech Wałęsa, który w 2004 roku uczestniczył w jednym z sympozjów, a potem jak większość turystów, wędrował wąskimi uliczkami Małej Lizbony, jak często mówi się o Funchal. Podejmowany był też w okazałym XVIII – wiecznym ratuszu. Modlił się w zabytkowej katedrze i jak wszyscy zjeżdżał sankami z Monte.
W Camara de Lobos mamy okazję posmakować miejscowego specjału – „ponchy”. Ponchę przyrządza się na bazie aquardente, czyli portugalskiej „ognistej wody” (czyli bimbru, czyli jak kto woli rzemieślniczego rumu), otrzymywanej z trzciny cukrowej, z dodatkiem soku z cytryny i kilku łyżek miejscowego miodu). Poncz, który pijemy jest lekko spieniony.
Maderczycy twierdzą, że jest to idealnie rozgrzewające lekarstwo na każdą dolegliwość. Spożywane codziennie przez dwa miesiące wyleczy podobno nawet złamaną nogę.
Całkiem niedaleko od Funchal, jakieś 20 minut jazdy w kierunku zachodnim, główną, ale i tak krętą drogą dojeżdżamy do klifu, który jest drugim na świecie co do wysokości nadmorskim urwiskiem.Cabo Girao, bo tak ten klif się nazywa, jest najwyższym urwiskiem w Europie i wznosi się nad poziom morza aż 580 metrów.
Podziwiamy jego uroki z mieszczącego się na wierzchołku, zabezpieczonego barierkami punktu widokowego z przeźroczystą podłogą. Widok na ocean wspaniały. Do plaż usytuowanych pod klifem prowadzi kolejka linowa.
Klify są domeną północnego wybrzeża wyspy, czyli po drugiej stronie gór, patrząc od strony Funchal. W rejonie Porto Moniz i Sao Vincente ciągną się nieprzerwanie przez kilkadziesiąt kilometrów. Interesującym miejscem na wyspie jest Dolina Zakonnic, która znajduje się w najwyższej partii gór na wyspie. Miejscowość ta - Curral das Freiras ukryta jest pomiędzy wysokimi szczytami górskimi, a dostęp do niej jest możliwy tylko jedną, długą i krętą drogą.Wioskę stworzyły mniszki uciekające przed francuskimi piratami regularnie plądrującymi wyspę.
Jedziemy tam. Przed zjazdem w dolinę oglądamy osadę z platformy widokowej. Lokalną specjalnością są tu kasztany serwowane w postaci likieru – castanha, chleba, ciast, a nawet kasztanowej zupy. Kupujemy butelkę likieru kasztanowego. Pycha!
W trakcie naszej eksploracji wyspy wybieramy się na jej północne wybrzeże. Najkrótsza droga z Funchal na północ wyspy prowadzi przez pasmo górskie, które ciągnie się bez mała na całej długości wyspy, z kilkoma szczytami, których wysokość przekracza 1500 metrów.
W drodze na północ, jeszcze na południowym brzegu wyspy zwiedzamy jedno z najstarszych miast na wyspie Ribeira Brava. W XV wieku w tym mieście koncentrował się handel cukrem.
W drodze do Sao Vicente krętą i bardzo niebezpieczną górską drogą wjeżdżamy na przełęcz Encumeada położoną na wysokości 1007 metrów n.m.p. Następnie spod przełęczy aż do samego Sao Vicente, miasta na północnym brzegu Oceanu Atlantyckiego, zjeżdżamy w dół.
Jak już wzmiankowałem na wstępie, długie powolne narodziny Madery zaczęły się 18 mln lat temu, kiedy lawa wyrzucana z dna oceanu tworzyła kolejne warstwy bazaltowych skał. Aktywność wulkaniczna zakończyła się dopiero 6450 lat temu, kiedy powstały jaskinie Sao Vicente.
O kilka milionów lat wstecz przenosi nas Centrum Wulkanizmu i jaskinie w Sao Vicente. Po półgodzinnej wędrówce wąskimi i zimnymi korytarzami docieramy do samego jądra ziemi. Wybuchom i bulgoczącej złowrogo lawie przyglądamy się z bliska dzięki trójwymiarowemu seansowi w sali multimedialnej.
Pod powierzchnią oceanu Madera znacznie bliższa jest piekielnym czeluściom, niż rajskim krajobrazom. Jednak tuż nad lazurową taflą Atlantyku momentalnie odsłania swoje łagodniejsze oblicze.
W odległości kilkunastu kilometrów na północny zachód od Sao Vicente znajduje się najbardziej na północ wysunięty ośrodek wyspy – to Porto Moniz. Jedziemy tam.Droga między Sao Vicente a Porto Moniz wiodła wąską półką wykutą w skale, bez barierek chroniących przed przepaścią, ale za to z kilkoma tunelami, czasem bez asfaltowej nawierzchni, z kamieniami wystrzeliwującymi spod kół i znakami ostrzegającymi przed spadającymi odłamkami skał. Wszystko to wyglądało nieziemsko i groźnie.
W pewnej chwili ujrzeliśmy miasteczko – białe domki poprzyklejane niemal do pionowej skały.
Ruchliwe, rolnicze chyba miasteczko w górnej części skupia się wokół kościoła. W dolnych partiach królują restauracje z owocami morza, jedne z najlepszych na wyspie i znane kąpieliska.
Kąpiel w naturalnych kąpieliskach w Porto Moniz nie byłaby złym rozwiązaniem, zwłaszcza, że jesteśmy trochę utrudzeni.
Baseny zostały ukształtowane przez płynącą lawę, która zastygła w zimnej oceanicznej wodzie. Dziś są dodatkowo wyregulowane i poszerzone o betonowe podesty i schodki. Fale mogą więc tylko prześlizgiwać się przez ochronne murki.
Zwiedzanie Sao Vicente i Porto Moniz przeciągnęło się. Jesteśmy głodni. W miejscowej restauracji serwują nam niby miejscowe dania, a które znane są na całej wyspie.
W pierwszej kolejności podano nam zupę zieloną - caldo verde, która składa się z kapusty włoskiej, ziemniaków, cebuli i o dziwo kiełbasy.
Drugie danie to espada – pałasz, mięsista pozbawiona ości biała ryba, z grilla ze smażonymi bananami i sokiem z marakui.
Nie zapomniano o trunkach. Na stole zjawia się butelka półwytrawnej Madery – Uerdelho.
W drodze powrotnej jedziemy przez zachodnie tajemnicze wnętrze wyspy – Paul da Serra (Górskie Bagno).
Z upalnego wybrzeża przenosimy się w chłodną strefę mglistych szczytów. Wysoko nad oceanem pachnie jesienią, a powietrze jest rześkie i przyjemne. Wjechaliśmy na pofałdowany płaskowyż. Drzewa stawały się coraz niższe, aż w końcu pozostały tylko karłowate zarośla.
Łąki i połacie płowych traw, rozległe polany – a na nich luźno rosnące paprocie, żarnowce, krzewy endemicznych borówek maderskich.
We wschodniej części Madery znajdują się najwyższe szczyty górskie na wyspie, z Pico Ruivo o wysokości 1862 m na czele.
Do jednego z nich Pico do Arieiro mierzącego 1816 metrów dochodzi droga.
W rejonie szczytu wybudowano w 1813 roku budynek w kształcie eskimoskiego igloo, gdzie gromadzono w nim śnieg, a przede wszystkim lód, który następnie w razie potrzeby znoszono do restauracji i szpitali w dolinach. Śnieg i mróz pojawiał się na szczytach w najzimniejszych tygodniach roku.
Przewodnicy zachwalają Maderę jako wyspę słońca, lecz podkreślają ogromną zmienność pogody i przyznają, że w ciągu jednego dnia można tu przeżyć cztery pory roku. Kiedy północ wyspy spowijają gęste chmury, południe tonie w słońcu i odwrotnie. Ale gdy promienie przebiją się przez chmury, powietrze staje się tak przejrzyste, że wyostrza wszystkie zmysły. To dlatego zieleń jest niewiarygodnie soczysta, kwiaty tak aromatyczne, a śpiew ptaków tak intensywny.
Wszystkie barwy, zapachy wyspy koncentrują się ogrodach, takich jak Monte, górujących nad Funchal, a zaliczanych do najpiękniejszych ogrodów świata, a także w wyjątkowym ogrodzie botanicznym (Jardim Botanico), gdzie mieści się także Muzeum Historii Naturalnej.
Ogrody zajmują dawną posiadłość rodziny Reidów. Obecnie ogrody i cała posiadłość stanowią własność rządu Madery.
Zwiedzamy ogród botaniczny z dwoma tysiącami gatunków roślin, nie tylko tych, które rosną na wyspie, ale i tych sprowadzonych z całego świata. Oglądamy między innymi trzcinę cukrową, bawełnę, krzewy kawy, drzewa kakaowe, czy drzewa z owocami papai (bylina rośnie do 10 m wysokości). Przyglądamy się kolorowym bodziszkom, gigantycznym złocistym zawilcom, kaktusom, których różnorodność jest oszałamiająca, no i oczywiście podziwiamy gigantyczne maderskie strelicje, podobne do papug, czy dzięciołów.
Na Maderze, a także na pobliskich Wyspach Kanaryjskich i Wyspach Zielonego Przylądka, w bardzo niedostępnych miejscach rosną bardzo nieliczne draceny (dracena cinnabari), czyli tak zwane drzewa smocze.
Są to wyniosłe drzewa długowieczne. Rosną do wysokości 20 metrów i mogą osiągnąć wiek kilkuset lat. Rozłożysta i bardzo zwarta korona, o gęstych, skórzanych i mięsistych liściach sprawia, że wyglądają niczym ogromne parasole. Wydzielana przez nie czerwona żywica (tak zwana smocza krew) była używana w starożytnej medycynie, w tym także do wyrobu kadzideł, ale przede wszystkim wykorzystywana w farbiarstwie (purpura).
Już w VI wieku p.n.e. przypływali na wyspę Fenicjanie, aby zbierać żywicę z tych przedziwnych drzew. Draceny są drzewami endemicznymi, rosnącymi tylko na wymienionych wyspach. Drzewa te są reliktem trzeciorzędu.
Przyjęto w nauce dzielić dzieje ziemi na ery. Najmłodsza w dziejach ziemi, to era kenozoiczna, trwająca od około 65 mln lat do dziś, która dzieli się na trzeciorzęd i czwartorzęd. Trzeciorzęd trwał do około 2 mln lat temu. Świat roślinny, który wówczas istniał, podobny był do współczesnego.
Czwartorzęd, w którym żyjemy, trwa już od około 2 mln lat. Dzieli się na dwie epoki: plejstocen, czyli okres „bardzo niedawny”, i holocen – „całkiem nowy”, który trwa zaledwie ostatnie 10 tys. lat.
Reasumując, stwierdzić trzeba, iż draceny, takie jak rosnące obecnie istniały już na wyspie 65 mln lat temu.
Jest jeszcze jedno miejsce na ziemi, gdzie rosną draceny – drzewa smocze. Tym miejscem jest Sokotra, niewielka wyspa na Oceanie Indyjskim (nie byłem tam).
Sokotra administracyjnie jest częścią Jemenu, jednak geograficznie bliżej jej do rogu Afryki (220 km od Somalii), niż do Półwyspu Arabskiego.
Na wyspie rosną setki, a może i tysiące drzew smoczych. Jest to jeden z głównych gatunków endemicznych Sokotry i zarazem jest symbolem wyspy.
Dla koneserów podaję, że właśnie Sokotra przeszła do historii biblijnych, bo tylko tu rosną wyjątkowe endemity – kadzidłowce i mirra sokotryjska (mirra, kadziło i złoto).
Wracam na Maderę, do jej wschodniej części, gdzie znajdują się najwyższe szczyty i prastare, największe lasy laurowe, a także groźne urwiska przybrzeżne ze wspaniałymi widokami na ocean.
Jedziemy do miejscowości Santana, na północno-wschodnim wybrzeży wyspy. Po drodze zatrzymujemy się w Camacha – ośrodku przemysłu wikliniarskiego. Wytwarza się tu 1200 różnych artykułów. Miejscowość znana jest również i z tego, że tu urodził się i wychował słynny piłkarz portugalski Ronaldo i 1875 roku rozegrano pierwszy w Portugalii mecz piłkarski.
Zwiedzamy Ribeiro Frio – uzdrowiskową miejscowość na wschodzie wyspy, znanej poza tym z hodowli pstrąga tęczowego i największej na świecie doliny porośniętej lasami laurowymi.
Przewodniczka informuje nas, że istnieje aż siedem gatunków drzew laurowych, a także, o czym nie wszyscy wiedzą, w tym lesie rosną także wiecznie zielone „drzewa żelazne”.
W 1420 roku Portugalczycy po przybyciu na wyspę masowo ścinali wielkie, stare drzewa. Zwalone pnie wywożono do Portugalii i Hiszpanii, gdzie budowano z nich statki, między innymi większą część Hiszpańskiej Wielkiej Armady.
Z Ribeiro Frio jedziemy bezpośrednio do Santana, na północnym wschodzie wyspy. Droga pnie się wysoko do góry. W pewnej chwili pojawiają się drzewa iglaste, mam wrażenie, że znajduję się na górskiej drodze dojazdowej do Grossglockner Hochalpenstrasse w Alpach, którą przejechałem swego czasu własnym samochodem, nota bene „Polonezem”.
W miejscowości Santana oglądamy chatki ze strzechami w kształcie litery „A”. Dawni Maderczycy mieszkali w takich domach, które nie miały sufitów. Dach był jednocześnie sufitem. Dla właścicieli były miejscem schronienia przed deszczem i do spania, poza tym życie toczyło się na zewnątrz.
W drodze na wschód wyspy przejeżdżamy licznymi, czasem długimi tunelami, które umożliwiają dojazd do miejsc wyjątkowo niedostępnych, a takim jest skalisty półwysep Ponta de Sao Lourenco (Św. Wawrzyńca). U nasady tego półwyspu znajduje się osada Canical, która jeszcze nie tak dawno była ośrodkiem połowu wielorybów.
Dowiadujemy się, że ostatniego kaszalota rybacy z Canical złowili w 1981 roku. Nie mamy okazji oglądać humbaków. Mieszkańcy Madery regularnie widują te pełne wdzięku wieloryby, ale w sezonie zimowym humbaki uwielbiają wyskakiwać z wody.
Długi i wąski półwysep zachwyca wulkanicznymi klifami i wąwozami, kolorowymi skałami i brakiem jakiejkolwiek roślinności.
W odległości około 43 km na północny wschód od Madery znajduje się niewielka wyspa Porto Santo. Pierwsi osadnicy sprowadzili na wyspę króliki i kozy, które szybko ogołociły wyspę z roślinności, toteż Porto Santo nie jest tak zielona jak Madera, ale ma inną wielką zaletę, wspaniałą piaszczystą ośmiokilometrową plażę. Słynie również z tego, że tu mieszkał wielki odkrywca Krzysztof Kolumb.
Na Maderze nie tylko zwiedzamy ciekawe miejsca, ale także kąpiemy się w oceanie. Hotel, w którym mieszkamy znajduje się na bardzo wysokim klifie, w miejscowości o nazwie Garajau, o czym już pisałem, która po portugalsku znaczy „Rybitwy”. Chodząc po klifie rzeczywiście oglądamy kołujące rybitwy, które dały nazwę temu miejscu.
W stosunkowo niewielkiej odległości od hotelu znajduje się skalisty przylądek z duża figurą Chrystusa Odkupiciela, wzniesioną na Jego cześć.
Mieszkamy na wysokim klifie i aby szybko dostać się na plażę, korzystamy z kolejki linowej.
Po kilku minutach jesteśmy na dole, na plaży pokrytej maleńkimi wulkanicznymi otoczakami.
W pobliżu skalisty brzeg, kończący się w morzu z widocznymi warstwami spływającej niegdyś lawy sprzed milionów lat.
Woda w oceanie wręcz ciepła, zachęca do kąpieli.
Być na Maderze i nie być na „wieczorze folklorystycznym”, to grzech!
Jedziemy. Nie zawiedliśmy się. Kolacja połączona z występami w restauracji w centrum Funchal. Menu wyjątkowo oryginalne, ale to tylko potrawy tak zwanej kuchni lokalnej, czyli maderskiej.
W pierwszej kolejności pojawiają się na stole pachnące ziołami szaszłyki z wołowiny z rusztu, podane na gałązkach drzewa laurowego, ze smażoną masą kukurydzianą (milhofrito), znaną też jako polenta. Do tego doszła zupa, nie pamiętam już jaka. Gotowane warzywa. Deser. Nie zapomniano też o winie, było to bursztynowe wino Uerdelho.
W trakcie kolacji grał folklorystyczny zespół muzyczny na tradycyjnych instrumentach i w tradycyjnych strojach.
Folklorystyczny zespół taneczny śpiewał i tańczył. W trakcie występu członkowie zespołu zapraszali do tańca turystów znajdujących się na sali.
Występy młodych artystów zakończył koncert portugalskich pieśni „Fado” w wykonaniu jednej z najlepszych śpiewaczek na wyspie.
Następnego dnia nasz pobyt na wyspie dobiegł końca. Wracamy do domu.
Feliks Chojecki
Adwokat
2020r.