Samochodem po Norwegii (Feliks St.Chojecki)
Pojechaliśmy do tego pięknego kraju samochodem. Dzięki temu mogliśmy dotrzeć tam, gdzie chcieliśmy i zatrzymać się kiedy chcieliśmy, po to by podziwiać kolejne góry, fiordy i jeziora.
Norwegia zajmuje 323,9 tys. km. kw., z czego dwie trzecie to Góry Skandynawskie. Na powierzchni porównywalnej z Polską mieszka zaledwie 4,4 mil. osób. U wybrzeży Morza Norweskiego znajdują się głębokie, długie i wąskie zatoki morskie zwane fiordami, z których najdłuższy Sognefjorden liczy sobie 220 km długości i 1242 metry głębokości, aczkolwiek u wylotu do morza zaledwie 158 metrów. Na terenie Norwegii znajduje się 160 tys. jezior, a u wybrzeży 50 tys. wysp, w większości nie zamieszkałych.
Wyprawę zaczęliśmy w porcie w Świnoujściu, gdzie wraz z naszym samo – chodem w godzinach wieczornych zaokrętowaliśmy się na promie ”Pomerania”. Prom wypłynął z portu o godzinie 23.00, a o godz. 08.30 nasza grupa w osobach – autor niniejszego artykułu, jego żona Alicja , córka Magdalena i zięć Paweł powitała stolicę Skanii – Malme, którą król Gustaw X, w 1658 r. przyłączył do Szwecji, po kilkuset latach duńskiego panowania.
Malme jest dużym portowym miastem liczącym sobie 350 tys. mieszkań – ców. Przy dobrej pogodzie widać stąd samoloty lądujące na lotnisku w Kopenhadze.
Historia Malme związana jest z książętami pomorskimi, konkretnie z Erykiem Pomorskim / 1382-1459/, urodzonym i zmarłym w Darłowie, synem księcia słupskiego Wracisława VII / zm. 1395 /. Eryk w latach 1397 – 1439 był królem zjednoczonych państw – Danii – Norwegii i Szwecji i to on nadał miastu Malmo herb. Książęta pomorscy byli linią rodzimą – słowiańską.
To byłoby tyle na temat słowiańskości związanej z Malme.
Jedziemy do Oslo, które znajduje się w odległości ponad 500 km od Malme. Droga wiedzie przez Goteborg, znany mi z opowiadań mojego dziadka Andrzeja, żołnierza I wojny światowej, który w 1915 r. w ramach wymiany jeńców wojennych i rannych, pomiędzy Niemcami a Rosją, wracał do ojczyzny właśnie przez to miasto, następnie przez Sztokholm i Helsinki do Petersburga, gdzie przebywał do 1919 roku, do chwili powrotu do Polski.
- 2 -
Po kilku godzinach jazdy docieramy do celu. W pierwszej kolejności kierujemy się na taki kemping, który byłby położony możliwie najbliżej centrum miasta. Zatrzymujemy się na kempingu Ekebergveien, oddalonego o około 3 km od śródmieścia Oslo. Mamy szczęście, są jeszcze wolne miejsca mimo, że to lipiec i pełnia sezonu turystycznego. Cena kempingu przystępna, w tym także dla turystów z Polski. Płacimy za dobę 160 Nkr. Dla ciekawości czytelników podaje, że cena 1 dolara USA oscylowała wtedy w granicach 6.8 norweskich koron.
W Oslo znajduje się kilka niezwykłych miejsc które koniecznie trzeba zobaczyć. Stolica Norwegii to gwarne miasto o eklektycznej zabudowie. Ponad połowę jej powierzchni zajmują lasy, parki i tereny rekreacyjne. Przede wszystkim chcemy zobaczyć centrum tego pięknego miasta i znajdujące się tam interesujące nas obiekty, w tym Galerię Narodową, Muzeum Edwarda Muncha, najsłynniejszego malarza norweskiego, park rzeźb Vigelanda, rzeźbiarza o światowej sławie i na koniec Muzeum Statków Wikingów.
Następnego dnia przed wyjazdem z kempingu dokładnie analizujemy mapę miasta, gdzie i co w pierwszej kolejności mamy zobaczyć. Okazuje się, że w pobliżu naszego miejsca biwakowania, w odległości zaledwie kilkaset metrów usytuowane jest Muzeum Edwarda Muncha – położone między ogrodem botanicznym, a wielkim parkiem, we wschodniej części Oslo, przy ul. Toyengata 53. Idziemy tam pieszo. Pogoda wspaniała – słońce.
Kilka słów o Edwardzie Munchu, który w swoim życiu miał polski epizod, ale po kolei. Urodził się w 1863 r. w Norwegii i zmarł tamże w 1944 r. aczkolwiek większość swego życia spędził poza ojczyzną, głównie w Paryżu i Berlinie. Edward Munch to autor kilku tysięcy dzieł – obrazów, druków, rysunków, sztychów, litografii, drzeworytów, fotografii. W testamencie Munch wszystkie swoje prace podarował miastu Oslo, które od kilkudziesięciu lat znajdują się w muzeum jego imienia.
Spuścizna malarza jest ogromna. Nikt z naszej grupy nie zamierza poświęcać całego dnia na obejrzenie tej galerii. Chcemy zobaczyć tylko najważniejsze i najbardziej znane w świecie dzieła malarza z końca XIX wieku. I to nam się udaje. Oglądamy obrazy – „Krzyk”, „Pocałunek ” i „Wampira”. Obok „Słoneczników” Van Gogha i „Mony Lisy”- Leonarda Da Vinci / XVI w/. Obraz „ Krzyk ” Edwarda Muncha jest chyba najbardziej rozpoznawalnym i najbardziej reprodukowanym dziełem malarstwa na świecie.
- 3 -
Nie ma jednego „Krzyku”. Munch stworzył bowiem kilka intrygujących wersji w różnych technikach i kolorycie.
Edward Munch przez wiele lat kochał się w Dagnie Juel, Norweżce z Kongsvinger, wyjątkowo pięknej kobiecie. Była pianistką. Pisała wiersze i dramaty. Była muzą artystów końca XIX wieku. Malował ją Munch, ale i Wyspiański, rzeźbił Vigeland. Kochał się w niej także Tadeusz Boy -Żeleński. Była żoną Stanisława Przybyszewskiego /1868-1927/ wybitnego polskiego intelektualisty, pisarza i filozofa, twórcy programu „Młodej Polski” i współinicjatora ekspresjonizmu, działającego w środowisku europejskiej bohemy, głównie w Krakowie, Berlinie, a także w Norwegii.
Munch w 1896 r. wykonał litografię „Zazdrość”, gdzie na pierwszym planie umieścił twarz Stanisława Przybyszewskiego, a na drugim postać Dagny Juel. Oglądamy tę wyjątkową, dla nas Polaków szczególnie, litografię Edwarda Muncha, z podobizną Stanisława Przybyszewskiego. Dagna Juel zginęła w wieku 34 lat zastrzelona przez polskiego studenta, nieszczęśliwie w niej zakochanego i to gdzie - w Gruzji.
Wracamy na kemping, gdzie znajduje się nasz samochód. Jedziemy do centrum Oslo. Kierowcy w mieście jeżdżą z reguły ostrożnie i wolno. Oslo leży na samym końcu fiordu i otoczone jest niskimi wzgórzami. W malowniczej panoramie miasta oglądanej od strony morza, a konkretnie od strony półwyspu Bygdoy, bo tam później pojedziemy, dominuje Radhuset /Ratusz/ budowany lat kilkadziesiąt, a oddany do użytku w 1950 r., dla upamiętnienia 900- lecia miasta. Centrum Oslo jest bez wątpienia port w kształcie podkowy, w zatoce o nazwie Pipervika, przy której biją w niebo dwa ceglaste bloki Ratusza, z wielkim wygrywającym kuranty zegarem i pozłacanymi rzeźbami. Tarcza zegara ma 8 metrów średnicy i należy do największych czasomierzy w Europie. Owalny port zachwyca kolorowymi żaglówkami i deptakiem wokół, wyłożonym szlachetnym drewnem i kamieniem. Po wschodniej stronie zatoki znajduje się nowoczesny kompleks o nazwie Aker Brygge, gdzie usytuowane są galerie handlowe, najdroższe restauracje, bary, z siedzącymi na zewnątrz, co widać, przy kawie gośćmi, w tym także japońskimi turystami.
- 4 –
Fotografujemy to wszystko, w tym Ratusz i znajdujący się kilkadziesiąt metrów od zatoki, na skalistym przylądku zamek obronny Akershus wzniesiony w 1300 r. i jest to jedyny obiekt w Oslo i jeden z nielicznych w Norwegii. Zamek Akershus nigdy nie został zdobyty, nie licząc poddania się Niemcom w czasie II wojny światowej. Główną ulicą Oslo jest Karl Johans Gate, która ciągnie się od Dworca Wschodniego, aż do Pałacu Królewskiego. Ulica ma około 1 km długości i jest w zasadzie aleją spacerową. Spod Ratusza idziemy pieszo w kierunku Parlamentu Norweskiego, który znajduje się przy tej głównej ulicy, na północny wschód od Ratusza. Gmach Parlamentu Norweskiego – Stortinget, w kształcie pięknej rotundy został wzniesiony w 1866 r. Robię zdjęcia przed Parlamentem Madzi i Pawłowi. Na końcu ulicy Karl Johans Gate wznosi się posąg Karola XIV Jana /Bernadotte/. Był on generałem armii napoleońskiej, który po wybraniu na króla Szwecji odstąpił od Napoleona, a w 1814 r. objął tron norweski. Był założycielem dynastii panującej aktualnie w Szwecji.
Tuż obok Parlamentu, a w pobliżu Uniwersytetu znajduje się gmach Galerii Narodowej /Nasjonalgalleriet/ i tam kierujemy swoje kroki. Wiemy z przewodników, że tu znajdują się największe i najcenniejsze kolekcje dzieł sztuki z obrazami takich mistrzów jak Monet, Degas czy Cezanne i jest też niesamowity autorytet Van Gogha, z odciętym lewym uchem. Fotografuję ten niesamowity obraz. W wydzielonej części galerii znajduje się też zbiór obrazów Edwarda Muncha. Następnym miejscem do którego docieramy tego dnia jest park Frogner położony w zachodniej części miasta, gdzie znajduje się muzeum i park rzeźb Gustawa Vigelanda /1869-1943/, rzeźbiarza norweskiego o światowej sławie. Na terenie parku stoi 212 naturalistycznych rzeźb z kamienia /granitu/ i brązu przedstawiających 600 postaci, w tym 150 rzeźb grupowych. Rzeźby Vigelanda symbolizują losy człowieka. Grubo ciosane rysy na twarzach rzeźb przypominają trochę te z socrealistycznych postaci otaczających Pałac Kultury w Warszawie. Wielkim entuzjastą jego sztuki i przyjacielem był Polak Stanisław Przybyszewski. Wchodzimy do parku przez ozdobną bramę z kutego żelaza o zwierzęcych motywach dekoracyjnych.
- 5 –
Przechodzimy następnie po moście z grupami figuralnymi mężczyzn , kobiet i niemowląt ukazujących różne etapy człowieczego życia . Interesujące są znajdujące się pośrodku mostu dwa koła losu, z wplecionymi w nie i próbującymi się wyrwać postaciami ludzkimi. Następnie dochodzimy do fontanny w kształcie potężnej misy, która jest podtrzymywana przez 6-u potężnych, masywnych mężczyzn. Najważniejszą częścią parku jest siedemnastometrowa kolumna z granitu zwana monolitem. Tworzy ją 121 postaci ludzkich pnących się spiralnie ku światu. Jest to dzieło o prawdziwie humanistycznej wymowie. Monolit otacza 36 grup granitowych figur. Monolit przedstawia cykl życia – kłębiącą się masę ciał, postaci bawiące się, kochające, śpiące, jedzące, równocześnie wdrapują się na siebie, chcąc dostać się na szczyt. W trzecim dniu naszego pobytu w Oslo jedziemy na spotkanie z dawnymi wikingami, których łodzie /Vikingeskipene/ znajdują się z muzeum, na pobliskim półwyspie Bygdoy – widocznym spod Ratusza. Na Bygdoy jak nigdzie więcej w tym kraju skupiają się najważniejsze i najbardziej znamienite relikty przeszłości. Pochodzenie nazwy „Wikingowie” nie jest do końca jasne. Specjaliści dogrzebali się w języku staronorweskim słowa „Viken”, którym określano „ludzi znad fiordów”. Z czasem Viken nabrało bardziej złowrogiego znaczenia – skandynawskich piratów. Okres wikiński obejmuje według norweskich historyków lata od 800 -1030r. Są to zresztą daty umowne, gdyż napady wikińskie zdarzały się zarówno wcześniej jak i nieco później. Wikingami pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery byli zarówno Norwegowie jak i Szwedzi i Duńczycy. W odległej historii Wikingów mamy ciekawy wątek Polski. Otóż żona duńskiego króla Swena Widłobrodego, który w 1013 r. podbił Anglię, głównie przy pomocy Wikingów – Świętosława była córka Mieszka I –go. Jej syn Kanut Wielki /duńskie Knud/ władał Anglią, Danią i Norwegią. Wikingowie z naszymi przodkami prowadzili ożywiony handel. Znaleźli sobie ku temu stosowne miejsce na wyspie Wolin /Jomsborg/ oraz w Truso, obok Elbląga. Zaciągali się do najemnej gwardii Bolesława Chrobrego, a w Lednicy stawili opór czeskiemu księciu Brzetysławowi.
- 6-
Dojeżdżamy na miejsce. Muzeum Statków Wikingów znajduje się w niewielkiej odległości od Oslofjordu, przy ulicy Huk Aveny 35. Cena biletu dla osoby dorosłej 15 Nkr. W muzeum o kształcie krzyża stoją trzy łodzie – niezwykłe relikty materialnej kultury praprzodków współczesnych Norwegów. Okręty te wyciągnięte 1000 lat temu na brzeg i zasypane ziemią były grobami ich właścicieli - dostojników norweskich. Zwyczajem tamtej epoki nieboszczyka ekwipowano na pośmiertną drogę w to wszystko czego używał za życia i co uważano za niezbędne w dalszym pozagrobowym życiu. W kurhanach skrywających łodzie znaleziono końskie szkielety, psie obroże, narzędzia gospodarskie takie jak wozy, sanie, łóżka, lampy a ponadto broń i przedmioty osobistego użytku, a także kosztowności. Podziwiamy najstarszą wiekiem łódź z Oseberg /jest to łódź królewska/, która została odkryta w 1904 r., w kurhanie o średnicy 44 m. Łódź o długości 22 i szerokości 5 m. wyposażona była w 15 par wioseł oraz podnoszony trzynastometrowy maszt. Jak wszystkie łodzie Wikingów ma duży drewniany ster umieszczony u prawej burty. Na burtach łodzi widoczne misterne ornamenty wyryte w dębowym drewnie. Czytamy w przewodniku, że ryty te przedstawiają sceny ze starych sag normańskich. Powtarzającym się motywem jest rzeźbiona głowa smoka. Obok w pancernych gablotach oglądamy kosztowności i cenne przedmioty codziennego użytku, które znajdowały się w tej łodzi. Zwraca naszą uwagę łódź z Gokstad, Osady położonej na zachodnim brzegu Oslofjordu. Jest to największy z wikińskich okrętów, bo ma aż 25 metrów długości i wyposażony jest w 16 par wioseł. Płetwa sterowa /Styrbord/ wisiała po prawej stronie /stąd dzisiejsze określenie „Sterburta”/. Okręty Wikingów musiały sprostać wymaganiom jakie stawiały przed nimi potężne fale oceanu, w trakcie długich podróży. Były okrętami o szczególnej budowie. Jako szkielet całości służył dębowy kil wsparty poprzecznymi wręgami. Na to nakładano poszycie, stosując metodę klepkową, z dębowych desek, mocując je żelaznymi nitami. Dzięki temu łodzie były niesamowicie elastyczne i przyjmowały uderzenia fal bez szkody dla całości okrętu. Wikingowie żeglowali po całym północnym Atlantyku, utrzymywali regularną komunikację z odległymi wyspami, takimi jak Islandia czy Grenlandia,
- 7 -
a około roku 1000 jako pierwsi europejczycy dotarli do kontynentu amerykańskiego, nazywając ląd Winlandią. Podjęte w 1960 r. prace wykopaliskowe na Nowej Funlandii /Kanada/ potwierdziły istnienie tam wikińskiej osady z tego właśnie okresu. Wikingom nie znane były ani skomplikowane przyrządy nawigacyjne, ani nawet zwykły kompas, mimo to umieli dobrze określić szerokość geograficzną. Służyła im do tego Husanotra zagadkowy i do dziś nie zidentyfikowany przyrząd wymieniony w sagach, za pomocą którego określali kąt wzniesienia Gwiazdy Polarnej. Na półwyspie są jeszcze 4- y muzea, z których dwa chcemy koniecznie zobaczyć. W pierwszej kolejności kierujemy się do muzeum statku „Fram”, które znajduje się w odległości kilkudziesięciu metrów od wody fiordu. Statek został wyciągnięty na brzeg i umieszczony w olbrzymiej trójkątnej sali. „Fram” /dosłownie „Naprzód”/ wodowany w 1893 r. zaprojektowany został według wskazówek słynnego podróżnika norweskiego Fridtjofa Nansena, który zakładał i był przekonany, że prądy Oceanu Lodowatego Północnego zaniosą jego statek wmarznięty w lód na biegun północny. Statek Fram jest krótki i szeroki, a kształt ma mocno zaokrąglony. Nansenowi zależało na tym aby pod naciskiem lodu statek był wypychany do góry. W 1893 r. Fram popłynął ku wybrzeżom Syberii, a we wrześniu tegoż roku, po wmarznięciu w lód począł dryfować w kierunku północno-zachodnim. Oczekiwania Nansena nie sprawdziły się. Ruch lodów był powolny i po roku statek dryfując osiągnął zaledwie 83 stopnie 24’ Nord. Nansen wtedy podjął zuchwałą decyzję dotarcia do bieguna po lodzie. Opuścił statek i wespół z jednym tylko towarzyszem w marcu 1895 r. ruszył na saniach zaprzężonych w psy na północ. Dotarli do szerokości 86 stopni 14’ Nord, to znaczy na odległość 450 km od bieguna. Zmuszeni byli zawrócić z uwagi na wyczerpanie zapasów żywności i pokarmu dla psów. Cudem udało im się przeżyć. Przezimowali na ziemi Franciszka Józefa. Wrócili do Norwegii w 1896 r. Na statku Fram Roald Amudsen najsłynniejszy podróżnik norweski dopłynął w pobliże bieguna południowego, aby w dniu 17 grudnia 1911 r., jako pierwszy człowiek na ziemi, świętować jego zdobycie, uprzedzając o włos Anglika Scotta.
- 8 -
Chodzimy po statku, zaglądamy we wszystkie zakamarki. Pomieszczenia dla załogi wewnątrz statku są nieprawdopodobnie małe, ciasne – mogą wywołać klaustrofobię. Fotografuję córkę przy kole sterowym tego słynnego statku. Muzeum Kon-Tiki usytuowane jest po drugiej stronie ulicy, tuż nad brzegiem fiordu. Wchodzimy i co widzimy - tratwę zbudowaną z 9-ciu potężnych pni drzewa balsa powiązanych linami. Pośrodku tratwy znajduje się pokaźny szałas i maszt na którym rozpięty jest prostokątny żagiel z wizerunkiem boga Kon-Tiki, co widać na wykonanej przeze mnie fotografii. Tratwa została zbudowana w/g wzorów Inków peruwiańskich. W 1947 r. słynny podróżnik norweski Thor Heyerdahl wraz z pięcioma kolegami na tej widocznej przed nami tratwie odbył legendarną już dziś podróż przez Pacyfik, z Peru na wyspy Polinezji. Tratwa Kon-Tiki została nazwana imieniem legendarnego Boga Słońca pramieszkańców amerykańskiego kontynentu. Wiosną wymienionego roku tratwa wypłynęła z peruwiańskiego portu Callao. W ciągu 101 dni podróży popychana wiatrem i unoszona prądem Humboldta przebyła osiem tysięcy km., aby dotrzec do Atolu Raroia w polinezyjskim archipelagu Taumotu. Tym praktycznym eksperymentem Thor Heyerdahl dowiódł, że wyspy Polinezji w odległej przeszłości mogły być zasiedlone przez przybyszów z kontynentu amerykańskiego. Tratwa została zbudowana z pni powiązanych linami konopnymi drzewa balsa, które występują na obszarach Ameryki Południowej i Środkowej. Drzewa te dorastają olbrzymich rozmiarów, są bardzo lekkie i wodoodporne. Jako ciekawostkę podaję, że w 1967 r. Thor Heyerdahl odwiedził Polskę w związku z publikacją jego słynnej książki „ Aku-Aku” - o wyspie Wielkanocnej. Następnego dnia wyjeżdżamy ze stolicy do Stavanger miasta położonego na zachodnim wybrzeżu Norwegii. Pierwszym dużym i ciekawym miastem przez które przejeżdżamy jest Kongsberg, oddalony o kilkadziesiąt kilometrów od Oslo. Miasto zawdzięcza swe istnienie pokładom srebra, które jak głosi podanie odkryli pasterze kóz. Przypadkiem zauważyli oni żyłę srebra odsłoniętą przez grzebiące w ziemi woły.
- 9 -
Za sprawą Chrystiana IV / 1577-1648 / króla Danii i Norwegii powstał tu ośrodek wydobywczy. Okazało się, że jest to jedyne miejsce w świecie, gdzie srebro występuje w czystej postaci. W ciągu 100 lat stało się największym miastem w Norwegii. Około 40 km za Kongsbergiem skręcamy z drogi głównej w kierunku północnym, aby dotrzeć do miejscowości Rjukan leżącej w samym sercu południowej Norwegii. W czasie okupacji Norwegii znajdowało się tu niemieckie laboratorium i fabryka produkująca „ciężką wodę” nieodzowną w procesie budowy bomby atomowej. Przy produkcji ciężkiej wody zużywano nieprawdopodobne ilości energii elektrycznej, której akurat w Rjukan nie brakowało. Norweski ruch oporu w jednej z najbardziej brawurowych akcji w lutym 1943 r. wysadził całe to miejsce w powietrze, a następnie 160 alianckich latających fortec w tym samym roku zrzuciło na zakłady ładunek 400 ton bomb. W akcji sabotażowej na laboratorium i zakłady produkujące ciężką wodę brał udział Thor Heyerdahl – słynny podróżnik norweski. Historię tę przedstawia także film pt: „Bohaterowie Telemarku”,ze słynnym Kirkiem Douglasem w roli głównej. Jako ciekawostkę podaję, że jego dziadek urodził się na Białorusi. Gdyby produkcja ciężkiej wody nie została zatrzymywana Niemcy przypuszczalnie zakończyliby opracowywanie własnej bomby atomowej. Po wojnie nie tylko obudowane ale i rozbudowano wszystkie hydroelektrownie na terenie Rjukanu. Są to główne zakłady światowego koncernu Norsk – Hydro. Dojeżdżamy do Rjukanu. Miejscowość zewsząd otoczona wyniosłymi górami. Nad miastem wznosi się masyw 1885 – metrowej góry Gausta. Dawna fabryka ciężkiej wody umiejscowiona na zboczu została odbudowana po wojnie. Robię zdjęcia potężnego dwupiętrowego budynku zbudowanego na planie prostokąta. Widoczne są z tyłu budowli, duże rury którymi woda z gór spływała a może wprost spadła na łopaty turbin hydro elektrowni. Obecnie fabryka ciężkiej wody została przekształcona na Norweskie Muzeum Robotników Przemysłu. Po zwiedzaniu Rjukanu, w drodze do Stavanger, jedziemy przez płaskowyż południowej Norwegii zwany Telemarkiem.
- 10 –
Na drodze stosunkowo mało samochodów, może dlatego, że nie jedziemy przelotnymi drogami głównymi, ale drogami tzw: „innymi”, których nawierzchnia, oznakowanie, zabezpieczenia są w idealnym stanie. Wnętrze Telemarku jest stosunkowo słabo zaludnione- tak oceniamy. Większość drewnianych domów, które mijamy pomalowana jest na kolor czerwony, z białymi okiennicami. Przy każdym domu, przy każdym gospodarstwie, w przydomowych ogródkach widzimy zawieszone na wysokich masztach flagi narodowe. Flaga norweska to czerwona flaga z granatowym, białą obwódką obwiedzionym, skandynawskim krzyżem pośrodku. Urzekają nas górskie ostępy, surowe krajobrazy, z rzadkimi domami na horyzoncie. Jedziemy nie spiesząc się. Przed nami długi letni dzień, który w miesiącu lipcu, na tej szerokości geograficznej, trwa prawie 20 godzin. Przyjeżdżamy na kemping o nazwie Olberg Camping znajdujący się na przedmieściach Stavanger w pobliżu brzegu morskiego. Dnia następnego zwiedzamy miasto. Stavanger jest dużym miastem, liczącym ponad 100 tys. mieszkańców, czwartym co do wielkości w Norwegii. Patrząc na historię miasta można powiedzieć, że czuwa nad nim opatrzność. Kilkakrotnie w okresach biedy jego mieszkańcy natykali się na prawdziwy cud, który w zawrotnym tempie na kilkadziesiąt lat wprowadził ich w złoty wiek dostatku. Tak było w 1969 r. kiedy podupadające Stavanger odkryło u swoich wybrzeży złoża ropy i gazu , co było dla Norwegów niczym odnalezienie świętego Graala /sławny talizman ciągle poszukiwany/. Tak było w drugiej połowie XIX wieku, kiedy do ubogich wybrzeży fiordów przypłynęła i rozmnożyła się niewyobrażalna wprost liczba małych śledzi zwanych Brislingami, które zasłynęły w świecie jako norweskie sardynki. Produkcja konserw była główną gałęzią przemysłu aż do połowy ubiegłego wieku. Stavanger zaopatrywało w sardynki cały świat przez kilkadziesiąt lat. Obecnie produkuje się tu niemal połowę konserw rybnych wytwarzanych w kraju. Miejscem, które opowiada o tamtych czasach jest Muzeum Produkcji Konserw na miejskiej Starówce. Wstępujemy tam. Oglądamy zabytkową linię produkcyjną sardynek, ale też niecodzienną kolekcję etykietek na puszki. W ciągu kilkudziesięciu lat wykonano ponad 30 tys. wzorów etykiet, i jest to chyba rekord światowy. W tutejszych stoczniach buduje się zbiornikowce i tankowce, o nośności od 50 do 100 tys. ton.
- 11 -
Najnowszą funkcją Stavanger jest obsługa platform wiertniczych dobywających z dna morskiego ropę i gaz. Najstarszy i najsłynniejszy region wiertniczy Ekofisk uruchomiony został w 1974 roku, oddalony jest 250 km od brzegów Norwegii. Centrum każdego miasta najczęściej bywa Starówka, i dlatego tu jesteśmy. Nazywa się Gamle Stavanger i położona jest nad zatoką Vage o długości około 500 m, po jej zachodniej stronie. Brukowana ulica biegnie wzdłuż zatoki. Dochodzą do niej wąskie, a miejscami strome, brukowane uliczki zabudowane białymi, brązowymi – dwupiętrowymi domami, których większość powstała jeszcze w XVIII wieku, i jest to największe skupisko tak starej, drewnianej zabudowy w Europie. Dochodzimy do widocznego z daleka targu rybnego /Fiske Torget/ znajdującego się u nasady zatoki. Na białych ladach pod kolorowymi foliami nieprzebrana ilość i różnorodność owoców morza. Oczywiście przeważają ryby – świeże dorsze /Torsk/, są także mrożone, wędzone, suszone /Sztokfisze – podobno ulubiony przysmak Norwegów/, flądry /Flyndre/, śledzie, łososie i inne nieznane nam gatunki, z innych owoców morza to krewetki, niesamowicie duże czerwone kraby, ośmiornice, kalmary, jakieś skorupiaki etc… Na ladzie dostrzegamy świeże mięso halibuta i ssaka – wieloryba. Mięso wieloryba stosunkowo drogie 98 Nkr za 1 kg , czyli 14 dolarów- o czym świadczy cena na zdjęciu stoiska. Rozmawiamy ze sprzedawcą o rybach. Rozmowa toczy się w języku angielskim. Tu wszyscy znają ten język. Norweg opowiada, że najbardziej tradycyjną rybą u nich jest dorsz i halibut, ten ostatni grillowany i wędzony, ale nie tylko. Halibuta świeżego i przetworzonego dostarcza mu firma, która w okolicach Stavanger ma swoją dużą farmę, chyba największą w Norwegii. Halibuty dorastają w umieszczonych w spokojnych wodach fiordu olbrzymich leżakach, które piętrami schodzą w dół nawet na głębokość kilkuset metrów. Halibut jest płaską, dużą drapieżną rybą. Żywi się innymi rybami, ośmiornicami, krewetkami, osiąga duże rozmiary. Na obrzeżach rynku, w pobliżu stawu o powierzchni około 8 ha znajduje się piękna XII –wieczna katedra o nazwie Domkirken, jej fasadę utrwalam na zdjęciu. Gmach zalicza się do najlepiej zachowanych średniowiecznych katedr w Europie. Wchodzimy do środka.
- 12 -
Wnętrze katedry dosyć ciemne, z masywnymi łukami sklepienia pomiędzy zwalistymi kolumnami, trochę przytłacza nas zwiedzających. W tym czasie na zewnątrz świeci słońce i panuje wysoka temperatura. Katedra została zbudowana w stylu anglo - normandzkim. Katedra i staw o nazwie Breiavatnet znajdują się w środku miasta. Mięso wieloryba, które widzieliśmy na rynku jest dla nas inspiracją aby udać się do restauracji celem skosztowania tego specjału. Wybieramy restaurację Sjohuset Skagen na przystani, która okazała się sympatyczną, przytulną restauracją z widokiem na morze. Zamawiamy 4 dnia z wieloryba. Okazuje się, że dobrze trafiliśmy, albowiem potrawy z tego ssaka są specjalnością restauracji. Pieczeń z wieloryba z pieczonymi ziemniakami, polanymi gorącym masłem, podana na białym talerzu ma kolor wołowiny, a im dalej od skórki, tym bardziej krwistoczerwony. Pływa w sosie z ziołami. Czujemy zapach majeranku, pietruszki etc… . Kawałek wieloryba w ustach delikatnie łaskocze podniebienie jest miękki, soczysty, delikatny. Płacimy za ten specjał w sumie 720 Nkr, czyli 102 dolary. Dużo, ale być w Norwegii i nie spróbować wieloryba – to grzech. W Norwegii od iluś tam lat dużych wielorybów zagrożonych wyginięciem łowić nie można. Łowi się tylko płetwala karłowatego i nie więcej niż 900 sztuk rocznie, ale to i tak bardzo dużo. Płetwal nazywa się karłowaty, a złowiony waży najczęściej kilkanaście ton . Opuszczamy Stavanger. Kierujemy się idealnie na północ w kierunku Bergen. Stali mieszkańcy Stavanger w drodze do Bergen korzystają z reguły z szybkich statków ekspresowych – promów i podróż taka trwa 4 godziny. My będziemy jechać znacznie dłużej podziwiając góry, wyspy, fiordy. Po przejechaniu około 30km drogą nr 1 wjeżdżamy na prom i płyniemy kilka kilometrów po wodach fiordu – Boknfjord, aby dotrzeć do Vestre Bokn, gdzie znajduje się przedłużanie wymienionej drogi, którą dojeżdżamy do dużego portu rybackiego o nazwie Haugesund. Z perspektywy czasu i przebytej trasy oceniamy, że podróż po drogach Norwegii, niektórych płatnych, poprzecinanych fiordami, mostami, tunelami była niejednokrotnie trudna i wymagająca, raz po raz korzystaliśmy z promów, z reguły płatnych kursujących przez zatoki i cieśniny. Trzeba tu wspomnieć, że wspomnieć, że długość Norwegii to 2600 km, a długość linii brzegowej to aż 21.925 km., a w najwęższym miejscu tylko 6 km.
- 13 –
W Haugesund robimy przerwę w podróży. Podziwiamy potężny, rozpięty nad fiordem most łączący Haugesund z sąsiednią płaską wyspą Karmoy. Czas na sesję fotograficzną. Magdalena na przystani odnajduje pomnik upamiętniający 30-ą rocznicę śmierci słynnej amerykańskiej aktorki Marilyn Monroe, której ojciec był Norwegiem. Urodził się tu w Haugesund i po I wojnie światowej wyemigrował do Kalifornii. Pomnik jest piękny co widać na fotografii zrobionej przez córkę. Dojeżdżamy do Bergen – stolicy fiordów. Przy wjeździe do miasta pobierana jest opłata w wysokości 5 Nkr. Jedziemy na kemping Bergenshallens, który położony jest najbliżej centrum. Nazajutrz zwiedzamy miasto. Jak na norweskie warunki to prawie metropolia, ustępuje tylko stolicy. Liczba mieszkańców dochodzi do 260 tys. Miasto rozłożyło się w dolinie. Blisko połowę administracyjnego obszaru Bergen zajmują góry. Ze Floyen, na który wjedziemy widać panoramę miasta oraz zamykający widnokrąg amfiteatr siedmiu, a może więcej wzgórz. W ocenie Norwegów i nie tylko ich Bergen jest jednym z najprzyjemniejszych miast, co w dużej mierze jest zasługą malowniczego położenia. Już w XIV wieku Bergen stało się strategicznym węzłem handlowym. Wyjątkowym sprzymierzeńcem okazał się tu klimat. Ogrzewane prądem zatokowym wody fiordu nigdy nie zamarzły. W zatoce Vogen, wokół której rozbudowywało się miasto, z każdym rokiem cumowało coraz więcej statków handlowych. Były to czasy Hanzy, związku północnoeuropejskich miast, która kontrolowała handel na Bałtyku i na Morzu Północnym. W 1360 r. otwarło w Bergen stałe przedstawicielstwo Hanzy – po Brugii , Londynie i Nowogrodzie. Nadbrzeżna dzielnica Bryggen była sercem ówczesnego handlu i tu znajdowały się kantory, magazyny, warsztaty, gdzie z rąk do rąk przechodziły towary i pieniądze. Jesteśmy w centrum starego miasta, na tej słynnej nadbrzeżnej ulicy Bryggen. Pogoda nam dopisuje – świeci słońce. Dlaczego o tym piszę, bo Bergen jest europejską stolicą opadów, 235 dni deszczowych w roku. Kompleks drewnianych budynków przy nabrzeżu Bryggen jest unikatem na skalę światową, pochodzi z początków XVIII wieku. Wszystkich domów jest 61. Prostopadłe do nabrzeża długie kolorowe domy przylegają do siebie. Pomiędzy niektórymi domami uliczki prowadzące w głąb wyłożone zczerniałymi deskami.
- 14 –
Spacerujemy taką uliczką. Zdjęcia pokazują, że te wszystkie dwu i trzypiętrowe drewniane domy, pomalowane są pastelowymi farbami, z napisami firm na frontonach. Dziś w tych kupieckich domach mieszczą się sklepiki z norweskimi pamiątkami i oryginalnym rękodziełem. Przed niektórymi sklepami dostrzegamy duże figury trolli, a w środku na półkach ich miniaturowe figurki. Według mitologii nordyckiej trolle nie są przyjaznymi stworzeniami stare, brzydkie i złośliwe, miały po cichu okradać ludzi ze złota i kosztowności. Przed świtem chowały się głęboko w lasach i górach, a wychodziły z ukrycia dopiero o zmierzchu. Jeżeli ktoś obraził trolla mógł się on zemścić, wyrządzając człowiekowi krzywdę. Na szczęście współczesne norweskie stworki niczym nie przypominają swoich legendarnych przodków – są urocze i uśmiechnięte. Idąc nadbrzeżem dochodzimy do Muzeum Hanzy i znajdującego się tuż obok targu rybnego Torget. Targ podobny do tego w Stavanger. Na straganach stosy krewetek i krabów. W pojemnikach świeże śledzie, a także śledzie wędzone w skrzyniach z napisem „Polar”, suszone i wędzone dorsze, halibuty i dziesiątki gatunków morskich stworzeń. Towarzystwo trochę zgłodniało. Postanowiliśmy coś zjeść, widząc stoiska z przekąskami. Z uwagi, że nie jestem szczególnym koneserem ryb wybieram z konieczności kanapkę z wędzonym łososiem /15 Nkr/, pozostali raczą się krewetkami wyłowionymi z morza kilka godzin wcześniej. Sprzedawca podaje krewetki na papierowych tacach, z białym chlebem, majonezem, połówką cytryny i zimnym jasnym piwem. Na wschód od nadbrzeża Bryggen stoi najstarszy w mieście Kościół Mariacki – Mariakirken, wzniesiony na początku XII wieku. Uwieczniam go na fotografii wraz ze stojącą na jego tle młodszą częścią rodziny. Postanawiamy zobaczyć miasto, a w szczególności port z góry. Od strony wschodniej, w bliskości targu rybnego znajduje się stacja kolejki zębatej. Opłata za przejazd w obie strony 26 Nkr. Wjeżdżamy kolejką na wzgórze Floyen, aby zobaczyć panoramę miasta i portu. Wzgórze Floyen wznosi się 320 m.n.p.m. Widoki ze szczytu są oczywiście wspaniałe. Edward Grieg jeden z największych kompozytorów świata, który żył i tworzył w Bergen, bardzo często urządzał spacery na to wzgórze szukając natchnienia. Następnym celem naszej podróży jest dotarcie do maleńkiej wioski Flam leżącej nad brzegiem Aurlandsfjordu, odnogi Sognefjordu, największego i najdłuższego fiordu Norwegii.
- 15 -
We Flam bierze swój początek słynna na całym świecie linia kolejowa Flamsbana. Jak wynika z mapy odległość z Bergen do Flam to około 170 km. Jedziemy po uprzednim zatankowaniu paliwa „do pełna”. Cena 1 litra benzyny w Norwegii oscyluje w granicach naszych 6 złotych. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów od miasta docieramy do fiordu o nazwie Hardangerfjorden. Droga którą jedziemy dosłownie biegnie brzegiem fiordu. Dolina jest piękna. Podziwiamy wspaniałe sady. Większość sprzedawanych w Norwegii jabłek i czereśni pochodzi właśnie stąd. Odcinek drogi od fiordu na północ i dalej w kierunku północno-wschodnim aż do wioski Flam jest jednym z najpiękniejszych w kraju. Przejeżdżamy przez lasy, góry i dzikie doliny. W miejscowości Gudvangen wjeżdżamy w tunel pod pasmem górskim, aby wyjechać po drugiej stronie, ale już we wiosce Flam, nad brzegiem fiordu. Tunel o łącznej długości 15 km składa się z dwóch odcinków /4 i 11 km/ i jest najdłuższym w Norwegii, i piątym co do długości w świecie. Zatrzymujemy się na Flam Camping, który znajduje się niedaleko dworca kolejowego. Kolejka Flam to największe dzieło norweskiej inżynierii na początku XX wieku. O skali przedsięwzięcia świadczy fakt, że budowa linii kolejowej zajęła wiele lat. Należało wydrążyć aż 20 krętych tuneli – w tym takie, które zakręcają wewnątrz góry o 180 stopni, wybudować wiadukt i przerzucić most nad rzeką. Trasa nie jest długa, raptem 20 km, za to bardzo stroma, różnica poziomów między górną stacją Myrdal, a dolną Flam sięga blisko 900 metrów. Wagony zatrzymują się dzięki systemowi pięciu niezależnie działających hamulców. Wsiadamy do pociągu na stacji Flam. Cena biletu w jedną stronę to 250 Nkr, czyli 125 złotych. Flamsbana oferuje niebywałe widoki na okoliczne góry, doliny i wodospady. Przyciąga turystów z całego świata. My nie stanowimy wyjątku. Zdjęcie Madzi i Pawła na stacji Flam świadczy iż pogoda tego dnia była wyśmienita. Wisieliśmy w otwartych oknach, raz z jednej raz po drugiej stronie wagonika podziwiając przesuwające się krajobrazy. Przy wodospadzie Kjosfossen pociąg zatrzymuje się na kilkanaście minut. Wysiadamy z pociągu wraz z innymi pasażerami. Podziwiamy spadające strugi wody z wysokości kilkudziesięciu metrów. Biegamy i fotografujemy. To cud przyrody. Po 55 minutach pociąg wjeżdża na stację Myrdal.
- 16 –
Po krótkim postoju wracamy z powrotem. Po 50 minutach /nieco krócej bo w dół/ przejażdżka dobiega końca. Jesteśmy ponownie we Flam, na błękitnym Aurlandsfjorden. W międzyczasie do przystani przypłynął potężny wycieczkowiec, dwukrotnie większy od całej wsi. Po podróży z Bergen i emocjach kolejowych postanawiamy zostać we Flam do dnia następnego. Dnia następnego ruszamy w dalszą podróż w kierunku Jostedalsbreen największego kontynentalnego lodowca Europy , który pokrywa niemal 500 km.kw. najwyższego skandynawskiego płaskowyżu Jotunheimen, w tym szczyty kilku dwutysięczników. Lodowiec ciągnie się ukosem z południowego zachodu na północny wschód, między fiordami Sognefjord a Nordfjord. Z konieczności powielamy stosunkowo krótki odcinek drogi przebytej uprzednio, z Flam w kierunku zachodnim do Vinje, gdzie następnie skręcamy pod kątem prostym na drogę prowadzącą na północ, bezpośrednio do Songefjordu. W Vangsnes przeprawiamy się promem na północną jego stronę –do Hella. Następnie przez ponad 30 km jedziemy wzdłuż północnego brzegu Songefjordu, aż do Sognal, skąd kierujemy się do doliny Jostedal. Jedziemy w górę. Droga jest przepiękna, i pnie się coraz wyżej i wyżej. W miejscowości Jostedal, od której wzięła nazwę cała dolina, wjeżdżamy do bocznej i jej odnogi, która prowadzi ku językowi lodowemu – Nigardsbreen. U wejścia do doliny szlaban i opłaty za wjazd. Kto nie płaci idzie pieszo. Dolina porośnięta jest rzadką karłowatą brzozą. Płaskie dno zasłane głazami skał. Wąska droga turystyczna z Jostedal biegnie dalej w górę, podchodzi aż pod najwyższą partię lodowca. Dochodzimy do jęzora lodowca na długość wyciągniętej ręki. Urządzamy sesję fotograficzną na jego tle. Lód wydaje się niebieski, ponieważ nie ma w nim tlenu i nie odbija koloru niebieskiego. To jednak złudzenie optyczne. Kiedy odbije się kawałek lodu i popatrzy na niego pod światło jest przezroczysty. Lodowiec cały czas do nas przemawia. Skrzypi i trzeszczy. Momentami zachowuje się agresywnie. Mamy wrażenie że pełznie. Bloki lodu łamią się ostrzegając nieproszonych gości przed zbytnim zbliżeniem się do niego. W pobliżu lodowca między skałami duże połacie zlodowaciałego śniegu. Chodzimy po śniegu w kurtkach, jest pełnia lata.
- 17 -
Po zjeździe z lodowca jedziemy zaplanowaną, acz nie najkrótszą drogą w kierunku Geirangerfjorden. Droga ta prowadzi przez Skjolden i Lom w kierunku wschodnim. Po dojechaniu do Otta zmieniamy diametralnie kierunek i jedziemy na północny zachód – do Andalsnes, miejscowości leżącej nad fiordem Romsdalsfjord. Zatrzymaliśmy się w niewielkiej odległości od celu, w Overdalen.
Miejsce interesujące z uwagi na położenie i stary drewniany kościół. Dnia następnego jadąc do Geirangerfjord – tuż przed Andalsnes wjeżdżamy na „drogę trolii” – Trollstigen. Droga została wybudowana w 1936 roku i szybko stała się jedną z największych atrakcji Norwegii. Jej budowa trwała aż 8 lat. Droga trolli składa się z 11-u serpentyn, z których większość skręca pod katem 180 stopni. Na początku drogi przed wjazdem na górę widnieje znak drogowy „uwaga trolle”. Samochody ciężarowe nie mają tu prawa wjazdu. Droga biegnie w górę doliny pomiędzy słynnymi szczytami Kongen /Król/ i Bispen /Biskup/. Jestem kierowcą samochodu. Droga którą jedziemy jest karkołomna, wąska, a przede wszystkim kręta, prowadzi tuż na krawędzi stromych poboczy. Nie ma żadnych barierek ochronnych. Miejscami jest szeroka zaledwie na jeden samochód, z zamieszczonymi co jakiś czas zatoczkami, umożliwiającymi wymijanie się, co może być trudne nawet dla zawodowych kierowców. W połowie trasy droga prowadzi obok wodospadu Stigfossen.
Tu na tej drodze dopiero można docenić niesamowite piękno norweskich krajobrazów. Nie polecam tej trasy, ani tzw. „drogi orłów”, którą także przejechałem, zjeżdżając z góry do Geirangerfjordu – początkującym kierowcom. W godzinach przedpołudniowych jesteśmy na miejscu. Geiranger to odległa odnoga Storfjorden. Fiord wita nas wspaniałymi widokami. Jesteśmy na platformie widokowej, z góry lepiej widać. Fiord otaczają strome ściany po których spływają strugi i strużki wodospadów. Jeden z nich Siedem Sióstr, który siedmioma równoległymi smugami wpada do morza – jest najczęściej fotografowanym obiektem naturalnym w kraju. Będziemy podziwiać te cuda z pokładu promu. Fiord ten uważany jest przez znawców za najpiękniejszy w Norwegii. Zawijają tu wypełnione turystami transatlantyki. Zakotwiczone na wodzie piękne wycieczkowce wpisały się na stałe w pejzaż tego fiordu, co widać na zdjęciach.
- 18 -
Sama osada Geiranger znajduje się w kotlinie, na wschodnim krańcu fiordu. Wyjątkowo malownicze krajobrazy podziwiamy z pokładu promu na odcinku pomiędzy Geiranger a Hellsylt . /około 20 km/. Rejs po wodach fiordu zajmuje nam niecałą godzinę. Z Hellsylt jedziemy do nieodległego portu w Alesund. Cena 30 Nkr od osoby i 90 Nkr od samochodu.
Alesund – to największy port rybacki w Norwegii. W 1904 r. miasto doszczętnie spłonęło. Zostało odbudowane w modnym wówczas stylu - secesyjnym. Zabudowa miasta rozmieszczona została tradycyjnie wokół portu. Frontony białych domów są bogato zdobione – co widać. Po obejrzeniu Starówki nie zatrzymujemy się tu dłużej. Jedziemy dalej na północ – do Trondheim. Przed nami długa droga. Jazda wzdłuż fiordów ma swój urok. Podziwiamy ich szmaragdowe wody i wysokie szczyty górskie, niektóre z nich pokryte śniegiem. Po przejechaniu około 300 km jesteśmy w Trondheim, trzeciego co do wielkości miasta Norwegii. To piękne miasto, prawdziwa stolica północy. Centrum miasta ma kształt trójkąta, którego owalne granice z trzech stron wyznacza rzeka Nidelva, a od północy morze w postaci Trondheimsfjordu. Kilka zdań na temat historii miejsca w którym jesteśmy. Założycielem miasta był Olaf I Tryggvason, który tu w 997 r. zbudował dwór królewski, kościół, dając początek miastu. Pomnik tego władcy na wysokiej kolumnie oglądamy w centrum Trondheim, na placu Torvet. Miasto nazywało się wówczas Nidaros. Z największą historią miasta Norwegii w szczególności związane jest nazwisko króla Olafa II, który w dniu 29 lipca 1030 r. W bitwie pod Stiklestad /100 km na północ od Trondheim/ poległ w bitwie z przeciwnikami chrystianizacji. Jego ciało zostało przeniesione do Trondheim, a na miejscu pochówku króla wzniesiono kościół. Po śmierci króla Olafa II uznano za świętego. Jego grób w katedrze Nidaros stał się miejscem pielgrzymek z całego kraju, a Olafa II uznano za patrona narodowego i symbol norweskiej niepodległości. Dzień św. Olafa, przypada na 29 lipca i jest jednym z najstarszych świąt obchodzonych w Norwegii. Okazała świątynia Nidaros Domkirke – przed którą stoimy jest największą i najpiękniejszą średniowieczną budowlę kraju /długość: 102 m, szerokość 50 m, wysokość wieży: 90 m/ i chyba całej Skandynawii. Katedra jest miejscem pochówku rodzin królewskich, a od 1814 r. /data uchwalenia Konstytucji/ także miejscem koronacji. W 1991 r. koronowano tu króla Haralda V. Trondheim jest duchową stolicą Norwegii.
- 19 –
Nad zachodnim głównym wejściem emanuje wspaniała kamienna rozeta, z boku towarzyszą jej witraże, a na całym imponującym frontonie świątyni błyszczy w słońcu kilkadziesiąt posągów, płaskorzeźb, królów i świętych, ustawionych piętrowo, w trzech rzędach od góry do dołu.
Wchodzimy do Katedry. Monumentalne filary nawy głównej podtrzymują gotyckie sklepienie i tworzą imponujący ciąg ku ołtarzowi z sarkofagiem św. Olafa. Wnętrze Katedry wyłożone jest zielonkawoszarym kamieniem. Kilkadziesiąt metrów na wschód od Katedry, na rzece Nidelva znajduje się stary most miejski z 1681 r., z drewnianą pomalowaną na czerwono bramą – o ozdobnych kształtach, tu pobierano myto /opłatę/ od wjeżdżających do miasta. Fotografujemy ten obiekt liczący sobie 150 lat. Z mostu rozciąga się widok na masywne czworograniaste mury twierdzy Kristiansten, magazyny portowe i zakotwiczone na rzece motorówki i jachty. W centrum miasta znajdują się dwa muzea – Muzeum Sztuki Użytkowej, które usytuowane jest przy słynnym moście staromiejskim i Muzeum Uniwersyteckie, tuż nad rzeką, w zachodniej części miasta. Wybieramy Muzeum Uniwersyteckie. Nie zawiedliśmy się. Muzeum reprezentuje bogatą kolekcję wypchanych zwierząt /słynne woły piżmowe, białe niedźwiedzie/, ptaków /kaczki edredonowe – najdroższy puch świata/, owadów – żyjących na terenie Norwegii i należących wyspach arktycznych, a także przedmioty związane z życiem i kulturą Lapończyków /Saamów/ żyjących na północy. Trondheim jest ostatnim miastem na trasie naszej podróży po Norwegii. Jutro czeka nas długa droga powrotna. W związku z tym kupujemy tu drobne pamiątki, a także niecodzienne produkty żywnościowe, takie jak wędzone kiełbasy z renifera i marynowane cienkie płaty surowego dorsza. Czas na kolację. Idziemy do restauracji na ul. Kongensgate /w pobliżu drewnianego mostu/, gdzie serwuje się tradycyjne dania kuchni norweskiej. Zamawiamy zupę rybną i stek z renifera na gorąco, ze śliwkami. Potrawy wyjątkowo smaczne, smak niepowtarzalny. Płaciliśmy słono, tz. ja płacę, w sumie 880 Nkr. Norwegia jest najdroższym krajem Europy. Dnia następnego jedziemy już bezpośrednio do Oslo. Po drodze zatrzymujemy się w Lillehammer gdzie oglądamy słynną skocznię narciarską. Prawie po 7 godzinach jazdy wjeżdżamy do Oslo. Z Oslo znaną już drogą jedziemy do Malme.
- 20 –
Wsiadamy na prom i płyniemy do Świnoujścia, a stamtąd już bezpośrednio do Łowicza. Podróż dobiegła końca. Długa i trudna ale bardzo ciekawa. W dobrym zdrowiu wróciliśmy do domu.
Feliks St.Chojecki Adwokat
Łowicz , styczeń 2022 r.