Tybet – Dach Świata

    Przed przylotem do Lhasy – stolicy Tybetu zwiedzamy Xian od którego przyjechaliśmy nocnym pociągiem bezpośrednio z Pekinu. W linii prostej jest to ponad 900 km.

    Kilka słów na temat tego olbrzymiego 8 milionowego miasta. W tym mieście znajduje się geograficzny środek Państwa Środka. Xian był siedzibą władców Chin od II tysiąclecia p.n.e. Tu zaczynał się Jedwabny Szlak.  Tu zjeżdżali kupcy z Azji Środkowej, Persji i Arabii, indyjscy i japońscy

uczeni i mnisi. 

 

    W mieście i wokół niego są zabytkowe świątynie i jedne z najstarszych w Chinach meczety. Największą jednak atrakcją jest leżący 28 km na wschód od miasta, grobowiec cesarza Óin Shi Huanga, twórcy potężnego Imperium Chińskiego. Pojedziemy tam jutro.

    Po zakwaterowaniu w hotelu udajemy się wraz z przewodnikiem na zwiedzanie starego miasta Xian. W pierwszej kolejności wchodzimy w promenadę jaką są mury miejskie, które rozciągają się na długości 14 km, i na niektórych odcinkach mają prawie 20 metrów grubości. Dowiadujemy się, że zostały zbudowane za czasów dynastii Ming /1368-1644/ . Mury z cegły zostały wypełnione ubitą ziemią, niegaszonym wapnem i kleikiem ryżowym.

    Nad miastem unosi się mgła, co nie jest dla mnie jako fotografa korzystne, mimo to fotografuję te niezwykłe mury.

    Idziemy pieszo do Wielkiej Pagody Dzikich Gęsi, która jest jednym z symboli Xian. Ta buddyjska pagoda została wzniesiona w VII w. Przechowywano tu sutry / kanony religijne i filozoficzne buddyzmu w formie aforyzmów / i figurki Buddy przywiezione z Indii przez chińskiego podróżnika i tłumacza Xuanzanga. Pagoda położona jest na terenie kompleksu świątynnego.

Świątynia mierzy sobie 64 metry wysokości i ma siedem pięter i jest świetnym punktem obserwacyjnym. Rezygnujemy z oglądania panoramy miasta, z uwagi na panującą mgłę. W pobliżu pagody spotykamy mnichów buddyjskich.

    Jeszcze tego samego dnia zwiedzamy Muzeum Historii Prowincji

Sha-Nxi. Przewodnik proponuje abyśmy pojechali tam rikszami. Wszyscy wyrażają zgodę. O ile dobrze pamiętam to płaciliśmy 8 juanów od osoby, to około 4 złotych.

    Wstęp do muzeum jest darmowy – trzeba tylko okazać paszport. Ilość eksponatów zgromadzonych w muzeum jest przeogromna, najstarsze pochodzą w czasów prehistorycznych; zachwycamy się zwłaszcza wyrobami z brązu,

laki, nefrytu, srebra, złota i niesamowitą precyzją ich wykonania.

                                                       - 2 -

    Wieczorem zostaliśmy zawiezieni do dzielnicy muzułmańskiej .

Muzułmanie w Xian należą do mniejszości etnicznej Hui i mają do dyspozycji 10 meczetów. Przewodnik informuje grupę, że przed meczetami w Chinach nie ma minaretów, które w krajach arabskich są nieodłącznym elementem świątyni.

Oglądamy Wielki Meczet – reprezentacyjny.

    Dzielnica muzułmańska, a zwłaszcza główna ulica tej enklawy, to jakby inne Chiny – kolorowe, emanujące wszystkie wonie Arabii, smakowite.

Wzdłuż tej handlowej ulicy, po obu jej stronach ciągną się sklepy, gdzie sprzedawcy oferują swoje niepowtarzalne potrawy, niespotykane nigdzie w Chinach, a może i w świecie. 

    Muzułmanie są widoczni – mają na głowach białe ażurowe czapeczki zwane „kufi”. Spacerujemy po tej ulicy i wszystkimi zmysłami wchłaniamy orientalną atmosferę tego miejsca.

    Być w tym miejscu i nie spróbować jakiegoś smakołyku to grzech.

Zgodnie z sugestiami naszego guru mamy do wyboru - pokruszony przaśny chleb z duszonym mięsem wołowym i warzywami, usmażony ryż z kiszoną kapustą pekińską i ostrą papryką, mięso opiekane na ruszcie i jeszcze inne potrawy których nazw już nie pamiętam. Decydujemy się z żoną na gotowane na parze bułeczki z mięsem. Nie możemy jeść zbyt dużo bo czeka nas kolacja w restauracji hotelowej. Później mamy jeszcze wizytę w salonie odnowy biologicznej, gdzie w szczególności panie, w tym moja żona poddają się zabiegowi masażu stóp. Cena 10 dolarów.

    Następnego dnia jedziemy do Terakotowej Armii, która została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Do tego miejsca ciągną turyści z całego świata, o czym świadczą tłumy przy kasach przed wejściem do zespołu grzebalnego.

    Cesarz Óin Shi w 221r. p.n.e. po podbiciu sąsiednich państw stworzył imperium nazwane tak jak jego ojczyzna Óin.

    Twórca zjednoczonych Chin przez całe życie szykował się na śmierć.

Chciał władać krajem także w życiu pozagrobowym. Z jego rozkazu stworzono armię około 8000 tys. żołnierzy z wypalonej gliny, którzy mieli zapewnić mu ochronę w zaświatach.

    Armia była sztuczna, ale została wyposażona w prawdziwą broń z brązu. Podczas wykopalisk znaleziono setki kling, grotów włóczni, mechanizmów kusz, a także kilkanaście tysięcy grotów strzał.

    Grobowiec cesarza wraz z zespołem grzebalnym, w tym Armią Terakotową budowany był przez 36 lat, rękoma 700 tys. robotników.

                                                  - 3 -        

         Cały ten zespół grzebalny i obiekty mu towarzyszące zajmują powierzchnię około 90 km kwadratowych. Dotychczas spenetrowano archeologicznie zaledwie 1 procent tego terenu.

         Na miejsce swojego wiecznego spoczynku cesarz wybrał miejsce w pobliżu ówczesnej stolicy- Xianyangu. Został pochowany wraz z bezdzietnymi konkubinami. Grobowiec Óin Shi to wzgórze porośnięte trawą, w niewielkiej odległości od Terakotowej Armii. Oglądamy to miejsce.

         Zapisał się w historii jako pierwszy cesarz Chin, człowiek który zjednoczył kraj, ujednolicił pismo, walutę, jednostki miar i zbudował pierwszy fragment Muru Chińskiego.

         W 206 r. p.n.e. cztery lata po śmierci cesarza zbuntowane wojsko splądrowało i spaliło zespół grobowy. Zwęglony drewniany dach runął wraz

z warstwami gliny, ziemi i pogruchotał znaczną ilość figur żołnierzy,

         Miejsce pochówku Terakotowej Armii, a także grobowca cesarza sprzed 2000 tys, lat poszło w zapomnienie.

         W 1974 r. kilku chłopów z wioski Xiyang kopiąc studnię natrafiło na fragmenty ceramiki i rzeźbioną głowę. Historia niecodziennego znaleziska dotarła do władz. Zadecydowano o podjęciu prac archeologicznych. I tak forpoczty Terakotowej Armii zaczęły powoli wyłaniać się z ziemi.

         Tyle tytułem historii. Rozpoczynamy zwiedzanie tego wspaniałego zabytku sprzed tysięcy lat.

         Wchodzimy do pierwszej, największej krypty o powierzchni 1.40 ha, gdzie stoi ponad 1000 żołnierzy armii cesarskiej, a na dalszym planie, nie odkopanych jeszcze kryje się ich znacznie więcej.

         Przyglądamy się szaro – ceglanym figurom naturalnej wielkości.

Posągi były niegdyś polichromowane, ale upływ czasu, a przede wszystkim zetknięcie z suchym powietrzem spowodowały zblaknięcie i odpadanie nałożonych farb. 

         W chwili odkopania figury żołnierzy zachwycały barwami- czerwienią, żółcią, purpurą, zielenią.

         Armia, którą oglądamy z tarasu widokowego ustawiona jest w szyku bojowym. Są tam też konie na których widoczne są fragmenty uprzęży.

         Przyglądamy się żołnierzom. Każdy ma inne uczesanie, inne nakrycie głowy i inne rysy twarzy. Fotografujemy.

         Przewodnik opowiada, że armia cesarska powstała w wyniku masowej produkcji. Głowy odlewano w kilkudziesięciu formach. Tułów i kończyny powstawały oddzielnie i też składały się z kilkunastu typów.

                                                  - 4 -

Rzeźbiarze wzbogacili figury w różnorodne fryzury, brody, wąsy. Po ich połączeniu figury dawały wrażenie wielkiej różnorodności wojska.

    Farby na figurach, na podkładzie z jaj, nakładano na podwójną warstwę laki. Po odsłonięciu figur laka wysychała i zaczęła odpadać płatami wraz z farbą, co działo się można rzec gwałtownie.

    Obecnie w następstwie mozolnej pracy konserwatorów na kilkudziesięciu figurach udało się zachować te liczące ponad 2000 lat barwy.

    W drugiej krypcie widzimy w większości uszkodzone i połamane figury żołnierzy.

    Dla zwiedzających w szklanych gablotach umieszczono najlepiej zachowane figury: klęczącego łucznika, żołnierza z koniem i najwyższego dowódcę.

W muzeum Terakotowej Armii podziwiamy dwa rydwany z brązu, które odkopano w pobliżu grobowca cesarza.

    Poza terakotowymi żołnierzami, końmi, rydwanami znaleziono przed – mioty ze złota, nefrytu, bambusa i kości słoniowej, a także tkaniny konopne i jedwabne, ceramiczne naczynia, wyroby z brązu, żelazne narzędzia rolnicze.

    Każdy żołnierz trzymał w ręku miecz, halabardę lub kuszę.

Analiza wykazała, że miecze wykonano ze stopu miedzi, cyny i 13 innych metali, w tym niklu, magnezu i kobaltu.

    Groty strzał i miecze pokryte były substancją która zabezpieczała je przed korozją na 22 stulecia.  

    Chińczycy przywiązują szczególną wagę do swojej przeszłości. Mają poczucie więzi z cywilizacjami zamieszkującymi te ziemie jeszcze w okresie neolitu. Chronią relikty przeszłości. 

    Toteż kiedy w 1985 r. w trakcie wykopalisk terakotowej armii doszło do kradzieży głowy jednej z figur, robotnik, który był sprawcą w trybie doraźnym został skazany na karę śmierci – głowa za głowę.

    Tak jak w słynnym Kodeksie Hamurabiego, najstarszym kodeksie karnym świata z XVIII w. p.n.e., gdzie był słynny przepis „ oko za oko, ząb za ząb’’.

    Do dziś nie otwarto grobowca cesarza. Archeolodzy sygnalizują wyjątkowe stężenie rtęci w jego obrębie. Trwają prace nad stworzeniem takiego rozwiązania technicznego, aby w czasie wykopalisk nie uszkodzić znajdujących się w grobowcu szczątków cesarza i osób z nim pochowanych, a także wszystkich artefaktów.

    Z terakotową armią cesarza Óin Shi Huanga związane jest odkrycie w

2000 r. na dnie wyschniętej studni, w mieście Liye, w centralnych Chinach

36 tys. drewnianych i bambusowych listewek, na których zostało wykaligrafowanych / wyciętych i wyżłobionych / 200 tys. chińskich znaków.

                                              - 5 -

    Listewki z Liye zostały zapisane w latach 222- 208 p.n.e. To schyłek panowania Óin Shi Huanga / 259 – 210 p.n.e. /

    Listewki stosowano w Chinach jako materiał piśmienniczy do przełomu

I i II w.n.e., kiedy to wynaleziono papier.

    Spisywano na nich zarówno cesarskie dekrety jak i dokumenty prawne, wojskowe, gospodarcze, ekonomiczne czy medyczne.

    Cesarz Óin Shi owładnięty był obsesją nieśmiertelności. Spowodowało

to, że w poszukiwaniu eliksiru życia w kraju i poza nim zaangażował ogromne  pieniądze i masę ludzi.

    To wszystko zostało odczytane z zapisów na drewnianych tabliczkach,

jak i to, że był pracowitym władcą – każdego dnia podpisywał 60 kg

dokumentów. 

    Według Agencji Xinhua to najważniejsze chińskie odkrycie w XXI

wieku i drugie po odkryciu w 1974 r. - w historii chińskiej archeologii.

    Kończymy nasz pobyt w Xi An. Nocnym pociągiem jedziemy do

Chengdu / Czengdu / - stolicy prowincji Sichuan / Syczuan /.

Odległość od Xi An do Chengdu to nieco ponad 600 km; jak na chińskie

odległości nie jest to daleko.

    Chengdu liczy sobie ponad 3 mil. mieszkańców; jest ogromnym ośrodkiem przemysłowym, z wieloma uczelniami, w tym uniwersytetem i politechniką, i to chyba nie jedną. W Chinach jest około 70-u uczelni politechnicznych.

    Po przyjeździe do Chengdu jedziemy autokarem do Leshan, gdzie znajduje się największy posąg Buddy – 71 metrów wysokości. Posąg został wykuty w skale, a prace nad nim trwały ponad 90 lat, a było to w VIII wieku.

    Już na miejscu wsiadamy na mały statek wycieczkowy, którym popłynie-my do miejsca gdzie znajduje się ten posąg. Podziwiamy rzeźbę z poziomu

rzeki płynącej u stóp posągu, a właściwie to z pokładu statku.

Fotografujemy to cudo.

    Zgodnie z programem podróży następnie jedziemy zobaczyć najwyższą Buddyjską Świętą Górę – Emei Shan; jedną z czterech Świętych Gór Buddyjskich w Chinach. Święte góry od czasów starożytnych były dla Chińczyków symbolem potęgi przyrody. Ukryte pośród szczytów klasztory uniknęły zniszczeń, które dotknęły wiele nizinnych świątyń z rąk czerwonogwardzistów.

    Święta Góra Emei ma 3099 metrów wysokości.

Jest jedną z czterech Świętych Gór buddyjskich w Chinach. Porośnięta jest

lasami jodłowo – sosnowymi. Na górze Emei rośnie jedna dziesiąta wszystkich gatunków roślin w Chinach.

                                                   - 6 -

    Znajduje się tam 150 świątyń usytuowanych wzdłuż trasy prowadzącej na sam szczyt. Z myślą o turystach zbudowano kolej linową docierającą na  wysokość 3075 metrów.

    Przede wszystkim to jedno z największych sanktuariów buddyjskich i taoistycznych / taoizm – kierunek filozoficzno – religijny, którego celem był człowiek doskonały / w Chinach.

    Wjeżdżamy kolejką linową do położonej znacznie niżej na zboczu góry świątyni Wanian. To najstarszy klasztor na Górze Emei. Wokół świątyni, na schodach, pomiędzy drzewami niezliczona ilość wiernych i turystów. Wszędzie płoną świece, świeczki wotywne- dziesiątki, setki, tysiące świec na ozdobnych żelaznych i mosiężnych tacach, snują się pachnące dymy z kadzideł.

    Pomiędzy świątyniami stoiska z pamiątkami, w szczególności z rzeźbami Buddy, w drewnie, kamieniu, odlewanymi z metalu, kolorowymi.

    Są tam też kramy z przeróżnymi dziwami przyrodniczymi, między innymi z motylami żyjącymi w prowincji Syczuan, i na samej Górze Emei.

Nie sposób oprzeć się pokusie kupienia jakiegoś drobiazgu, zwłaszcza, że ceny nie są wygórowane.

    Kupiliśmy pudło z przepięknymi motylami prowincji Syczuan i posążek Buddy – podróżnika.

    Zawsze z każdej podróży po świecie, a zwiedziłem kilkadziesiąt krajów świata, przywożę do domu jakiś drobiazg, który potem przypomina mi ten kraj.

    I tak z podroży do Peru i Boliwii przywiozłem kupiony od Indianki znad jeziora Titicaca / 3812 m. p.n.e. / ręcznie tkany kilim z wizerunkiem bóstwa Wirakoczy. A także zbiór motyli z lasu amazońskiego.

    Na targu w Meksyku, w stanie Chiapas , 10 km od San Cristobal / obok kościółka w osadzie San Juan Chamula zakupiłem drewniany relief Indianina

 z plemienia Majów. 

    W kościółku na posadzce usłanej gałązkami sosnowymi siedziały w tym

czasie Indianki, w swoich strojach, paliły świece, rozmawiały, coś tam piły, modliły się do figur świętych chrześcijańskich stojących w szafach i do swoich prekolumbijskich Bogów, obok jednej z nich widziałem związaną kurę -na ofiarę. Z Bali przywiozłem maskę bogini Wisznu, wyrzeźbioną w drewnie mahoniowym, z Korei Północnej butelkę alkoholu ze żmiją w środku i  metalowy wizerunek

Kim Ir Sena, z Egiptu małego- wypchanego krokodyla nilowego zakupionego na targu w Asuanie, nad brzegiem Nilu, którym córka straszyła koleżanki, z

 Mongolii skórę wilka, z Rosji samowar, z Maroka czerwony fez / nakrycie

głowy/ i przepiękny emaliowany, mosiężny dzban z długą szyjką, ze Sri Lanki – Ceylon dwie miniaturowe rzeźby słoni i hebanowy relief przedstawiający

                                                      - 7 -

boginię uwiecznioną na skałach słynnej Sigirii, z Indii posążek Brahmy – bóstwa wedyjskiego, z Uzbekistanu – wyszywaną, kolorową tiubetejkę, z Tajlandii

rzeźbę Buddy z drewna tekowego / podobno najtrwalszego na świecie /, inkrustowany srebrem róg do picia wina z Gruzji.

    Nie będę wyliczał wszystkich pamiątek zakupionych w czasie moich wojaży po świecie, albowiem nie jest to tematem tego artykułu.

    Zakwaterowanie mamy w  „Domu Pielgrzyma” na terenie świątyni o nazwie Baoguo z XVI w. Wieczorem spacerujemy po zamkniętym terenie świątyni. Wszędzie rozbrzmiewa wszechobecna muzyka buddyjska.

    Dnia następnego, o bladym świcie / dla chętnych / uczestniczymy w porannej ceremoni – można to nazwać nabożeństwem – kapłanów buddyjskich ubranych w liturgiczne szaty – przeważa kolor złocisto – żółty.

Wszechobecny nastrój powagi i skupienia. Świece i dymy potęgują nastrój chwili. Fotografujemy tą egzotyczną dla nas scenerię.

    W świątyni podziwiamy i fotografujemy ceramiczny posąg Buddy,

wysokości 2 metrów i 40 centymetrów, który został wpisany na Listę

Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego „Unesco”.

    Po śniadaniu zjeżdżamy kolejką linową na dół, a następnie jedziemy do Chengdu stolicy prowincji Sichuan / Syczuan /.

    Tego dnia zwiedzamy w pierwszej kolejności Instytut Hodowli Pandy Wielkiej, który znajduje się w niewielkiej odległości od Chengdu, w głębi wspaniałego lasu bambusowego, który jest rezerwatem dla tych zwierząt.

Przed gmachem instytutu widzimy kamienne pomniki Pandy Wielkiej.

Wchodzimy na teren Instytutu. Oglądamy pomieszczenia ze zwierzętami

małymi i dużymi. Robimy zdjęcia tego narodowego zwierzęcia Chin  Panda

 Wielka, mówi przewodnik naszej grupy, jest jednym z najrzadszych ssaków drapieżnych, / poniżej 600 osobników / ale żywi się wyłącznie pokarmem roślinnym. Żyje w lasach bambusowych, na wysokości 2600 – 3900 m. n.p.m.

Masa ciała 75-160 kg, ubarwienie białe z czarnymi plamami.

    Mamy okazję zobaczyć także Pandę Małą, która ma rude ubarwienie,

 długość ciała około 50 cm i waży tylko 4-6 kg. Żywi się tak jak Panda Wielka

pędami bambusa.

    Po przyjeździe do Chengdu mamy czas wolny.  Chodzimy po mieście i przyglądamy się Chińczykom. Wydaje się , że wszyscy są identyczni, co nie

 jest prawdą.

    Większość – aż 90 proc. mieszkańców Państwa Środka to Chińczycy Chan.

Ponad 120 mil. z liczącej 1,4 mld. populacji to mniejszości narodowe. Sami Chińczycy mogą mieć trudności z porozumieniem się nawet w sąsiednich

                                                       - 8 -        

rejonach. Powodem jest język. Pismo jest wszędzie takie samo. Dialekty jednak bardzo się różnią. Teoretycznie środkiem porozumienia powinien być język mandaryński, ale zna go tylko połowa populacji.

    Stąd też nasze zdziwienie kiedy w restauracji do której wstąpiliśmy na kawę zobaczyliśmy na stolikach kolorowe menu z fotografiami potraw.

    Genialne rozwiązanie! Nie trzeba znać języka mandaryńskiego ani dialektu miejscowego, aby najeść się do woli; wystarczy wskazać palcem odpowiednie danie na fotografiach menu, no i sprawa jakby drugorzędna – trzeba mieć pieniądze. Wcześniej wymieniliśmy 100 dolarów na 749 juanów.

Na fotografiach dań nie brakuje egzotycznych zwierząt, ale także psów i kotów

 oraz tzw: polnego drobiu – węży, szczurów, koników polnych i innych insektów.

    Przyzwoite restauracje nie nadwyrężają kieszeni polskiego turysty.

W czasie kolacji przewodnik opowiadał, że był czas kiedy w restauracji można było zamówić zupę „walka smoka z tygrysem”, oficjalnie zakazana ze względu na przenoszenie wirusów, to zupa z węża i kota.

    Tuż przed kolacją mamy jeszcze w programie degustację lokalnej zielonej herbaty. Herbaciarnie znajdują się w każdym miasteczku, mieście. A w tak dużym mieście jak Chengdu jest ich najprawdopodobniej kilkadziesiąt, jeśli nie więcej.

    Do wykwintnej i pięknie podanej herbaty dostaliśmy na przekąskę przepiórcze jaja.

    Herbatę pito w Chinach powszechnie już w VIII wieku. W Chinach uprawa herbaty dominuje w prowincjach Syczuan i Junnan. Według legendy herbata po raz pierwszy trafiła do Tybetu, gdy w 641 r. księżniczka Wen Cheng z dynastii Tang poślubiła tybetańskiego króla Songtsena Gampo. Zarówno rodzina królewska jak i nomadowie polubili herbatę. Gorący napój sprawdzał się w zimnym klimacie gdzie do dyspozycji były jedynie woda, mleko jaka lub kozy, mięso tych zwierząt i chang – jęczmienne piwo.

    Miseczka herbaty z masłem z mleka jaka – o charakterystycznym słonawym, lekko tłustym i ostrym smaku, oraz prażona mąka jęczmienna tzw: campa wymieszana z masłem jaka – zastępowała skromny posiłek pasterzom, którzy grzali się przy ogniskach rozpalonych na odchodach jaków.

    Chińczycy potrzebowali koni, a Tybet chciał pić herbatę. Tybetańczycy wyhodowali doskonałą rasę koni. Zwierzęta nie były wysokie, ale miały

szerokie piersi, bo płuca ich były przystosowane do życia na 4500 m. n.p.m., dlatego były silne i bardzo wytrzymałe na trudy.

    Dzięki temu już w XI w. powstała handlowa sieć dróg na Wyżynie Tybetańskiej. Były trzy drogi – szlaki ciągnące się po płaskowyżu.

                                                -  9 -

Dwie główne – północna i południowa miały swój początek w syczuańskim obszarze uprawy herbaty i prowadziły do stolicy Tybetu Lhasy, świętego miasta Tybetańczyków.

    Droga północna długa i trudna do przebycia ciągnęła się na zachód na długości około 2300 km. Droga południowa wyraźnie krótsza o długości około 1700 km, ale trudniejsza bo prowadziła w dwóch miejscach przez przełęcze o wysokości prawie 5000 tys. m .n.p.m.

    Trzecia droga, która była odgałęzieniem w kierunku północnym drogi południowej i do niej wracała, miała kształt półkolisty – paraboliczny; przebiegała na długości około 700 km i była najtrudniejsza, bo w czterech miejscach – przełęczach wznosiła się prawie na wysokość 5500 m. n.p.m.

    Te dwie główne drogi północna i południowa brały swój początek w bliskości upraw herbaty w prowincji Syczuan, konkretnie w Kangding, gdzie sprasowaną herbatę przyniesioną na plecach przez tragarzy, z pól herbacianych

w okolicach Ya An, zaszywano w szczelne worki ze skóry jaka, ładowano na

muły i jaki, które po 3 miesiącach docierały do stolicy Tybetu. Chińczyk mógł dostać konia na 60 kg sprasowanej herbaty.

    Ya An od Chengdu dzieli odległość ponad stu kilometrów.

Tragarze dźwigali sprasowaną herbatę, poczynając od Ya An i okolic, od miejsca składowania. W ciągu trzech tygodni pokonywali drogę długości 225 km nie

bacząc na śnieg na przełęczach w zimie, mróz, możliwość upadku w przepaść.

Nosili ładunki na stelażach od 70 do 90 kg. Odpoczywali co kilkaset metrów opierając ciężar na kijach którymi się podpierali .

    Każdy kilogram herbaty był wart kilogram ryżu po powrocie do domu.

Waga kostek herbaty- to 450 g do 2.7 kg. 

    Ta herbaciano – konna droga istniała do lat 50- ych XX wieku. W 1949 r. w

Chinach przejął władzę Mao-Tse-Tung. Zmieniły się stosunki własnościowe.

Drogi prowadzące do Tybetu zostały zmodernizowane i pokryte asfaltem.

Droga południowa na całej długości, północna także - poza zachodnimi fragmentami.

    Herbatę nadal pije się w Tybecie i chyba nawet więcej i nie jest ona tak

 droga jak w przeszłości.

    Poza degustacją zielonej herbaty w programie tego wieczoru mamy jeszcze kolację w stylu syczuańskim. Jesteśmy w prowincji Syczuan, która słynie z

potraw niezwykle ostrych. Podstawowe składniki to papryka, chili, imbir oraz czosnek. Kuchnia syczuańska jest najbardziej znaną w świecie spośród ośmiu kuchni chińskich.

                                                   - 10 -

    W restauracji hotelowej, a jesteśmy w hotelu 5- o gwiazdkowym nie ma problemu ze sztućcami. Mamy do wyboru sztućce i pałeczki. Chińczycy posługują się pałeczkami od ponad 3000 lat.

    Stół przy którym zasiadamy do kolacji jest okrągły, z obrotową płytą

pośrodku, na której kelner ustawia tace z potrawami. Uczestnicy kolacji nabierają potrawy na talerze z płyty obracającej się pośrodku stołu.

    Na stół, na dużej tacy wjeżdżają krewetki po syczuańsku, rewelacja ale

nie dla mnie. Żona zachwycona – uwielbia ryby, kraby, krewetki i wszystko co

pływa w słonej czy słodkiej wodzie. Poza krewetkami na stole są misy z

pieczonymi kurczakami – pachnie czosnkiem i papryką. Jest gotowana

wieprzowina, wołowina i oczywiście makaron, a także różne sałatki. O dziwo

nie widzę ryżu. Mamy do dyspozycji sos sojowy i chyba ocet ryżowy.

Kelner przynosi pierogi gotowane na parze – nadziewane mięsem.

    Ukoronowaniem tej pożegnalnej z prowincją Syczuan i jego stolicą

Chengdu kolacji jest bardzo oryginalne dla nas i ciekawe zarazem danie w kształcie ptaka, a jest to pokrojona w cienkie plasterki, pachnąca aromatycznie

- kaczka po syczuańsku. 

    Wcześniej w Pekinie na kolację spożywaliśmy kaczkę po pekińsku.

Dnia następnego lecimy już na Dach Świata – bezpośrednio do Lhasy.

Pobudka jak w wojsku o godzinie 5.00 rano, taka była zapowiedź pilota.

Pamiętam okrzyk podoficera dyżurnego - „pobudka, pobudka wstać”.

Było to na obozie wojskowym w Krośnie Odrzańskim, po IV roku studiów.

Tu akurat nie było takiego krzyku tylko zdecydowane budzenie.

    Wyjeżdżamy z hotelu o godzinie 7.00 z minutami, aby o godzinie 8.00 znaleźć się w samolocie startującym w kierunku Lhasy. Dwie godziny później dwusilnikowy samolot produkcji chińskiej ląduje na Dach Świata, na lotnisku

w Gongkar, w pobliżu stolicy Tybetu – Lhasy. Lotnisko znajduje się na wysokości 3700 m.n.p.m. Najwyższy polski szczyt Rysy to 2494 metry n.p.m.

    Pierwsze chwile w Tybecie kojarzyły się nam przede wszystkim z bólem głowy, spowodowanym szokiem termicznym i różnicą wysokości.

    Płaskowyż Tybetański posiada średnią wysokość 4500 m.n.p.m. i

dlatego uważany jest za Dach  Świata. Tu znajdują się najwyższe góry świata,

z „Boginia Gór na czele”- Czomolungma / Everest, Mount / - 8850 m.n.p.m., na granicy Nepalu i Chin. / Tybetu/.

    Jedziemy do hotelu gdzie ma miejsce powitanie turystów w Polski.

Każdemu uczestnikowi naszej grupy urocze Chinki zawieszają na szyjach

kataki – ceremonialne jedwabne białe szale i wręczają butelki z wodą. Pijcie – zachęcają. Tego dnia musimy się przede wszystkim zaaklimatyzować na tej

                                                -  11 -

 wysokości. Zakwaterowanie mamy w centrum starej Lhasy. Ciekawi miasta wychodzimy z hotelu. Po chwili spacerujemy po malowniczej ulicy Barkhor będącej centralnym miejscem Lhasy. Dostrzegamy z pewnym zdziwieniem,

że ruch na tej ulicy odbywa się tylko w jedną stronę – zgodnie z przesuwaniem się wskazówek zegara – w prawą stronę.

    Nad miastem góruje wspaniały, ogromny Pałac Potala. Został zbudowany

w XVII wieku. Był siedzibą teokratycznej władzy sprawowanej przez Dalaj

Lamów. Lhasa od wieków była polityczną i duchową stolicą Tybetu.

    Według legend Pałac powstał w sposób nadprzyrodzony- zaledwie w

jedną noc, z gliny, kamieni i drewna, bez użycia gwoździ. Jest dziełem Bogów,

bo przecież ludzie nie byliby zdolni stworzyć tak wspaniałej budowli. 

    Ulica po której spacerujemy to niekończący się prawie ciąg sklepów

i kramów z pamiątkami z Tybetu, w szczególności z biżuterią – w tym – wspaniałymi naszyjnikami, bransoletkami, młynkami modlitewnymi – wykonanymi z drewna, mosiądzu – często wzbogaconymi kamieniami pół – szlachetnymi, wisiorami modlitewnymi /to tutejsze różańce – mała/,

dzbanami, dzbanuszkami z metalu, kapeluszami tybetańskimi, misiami, kolorowymi – haftowanymi w kwiaty torbami, i figurami Buddy – wykonanymi z metalu, kamienia, drewna; Buddy śmiejącego się, smutnego -

szarego, lub kolorowego.

    Żona kupiła oryginalny naszyjnik, ze stylizowaną głową jaka w środku,

z 18-a topazami i 20-a maleńkimi rubinami osadzonymi w metalu, wokół tego centralnego punktu. Ja jako pamiątkę z Tybetu nabyłem prosty drewniany

młynek modlitewny.

    Przed sklepami z pamiątkami na ścianach wiszą potężne czerepy jaków,

z długimi, wygiętymi rogami i baranów górskich z rogami podkręconymi.

Zwisają na ścianach długie czarno-białe miotły z sierści jaków.

    W następnych dniach zwiedzamy buddyjskie świątynie Lhasy.

Buddyzm dotarł do Tybetu w VII wieku. Przed buddyzmem panowała w Tybecie animistyczna religia. Przytłaczająca potęga przyrody wzbudzała strach i respekt, stąd w wierzeniach pojawiały się różne bóstwa.

Wraz z nadejściem nowej religii demony nie zniknęły, ale wtopiły się w

obrzędy buddyzmu.

    W drodze z lotniska do miasta oglądaliśmy na skalach namalowane

demony tybetańskiego buddyzmu – z powykrzywianymi twarzami i trójzębami

w dłoniach. Demony nie zniknęły.

    Najważniejsza świątynia w Lhasie i w całym Tybecie to Dżokhang -

pomalowana na biało, piętrowa, w kształcie trapezu, jakoby została

                                                    -  12 -

zbudowana w VII wieku.

    Jesteśmy na miejscu przed najświętszym sanktuarium wyznawców

lamaizmu. Cel niezliczonych pielgrzymek. Przewodnik opowiada, że na

dachu świątyni znajduje się Złote Koło Dharmy- w otoczeniu dwóch jeleni.

Dharma jest Świętą Doktryną regulującą zasady buddyjskiej religii i filozofii

świata. Koło Dharmy wprawił w ruch Budda - Oświecony, w swoim pierwszym

przesłaniu – kazaniu, które wygłosił w Jelenim Parku, co wyjaśnia obecność

tych zwierząt po obu stronach koła. 

    Buddyzm uczy, że wszystkie istoty żywe uwięzione są w niekończącym

 się cyklu narodzin i śmierci. Po śmierci następuje ponowne narodzenie i cykl

ten powtarza się bez końca.

    Przyszłe wcielenie zależy od nagromadzonej karmy, która jest sumą naszych uczynków. Dobre i życzliwe myśli i czyny gromadzą dobrą karmę,

a złe – negatywną. 

         Nadmiar negatywnej karmy może zamknąć drogę do odrodzenia się w ludzkim ciele. Tybetańczycy pielgrzymują do Lhasy, z najdalszych stron kraju. Pielgrzymka jest przygotowaniem na kolejny powrót po reinkarnacji, a także jest jedną z możliwości oczyszczania. To zwiększa szanse na dobre odrodzenie w przyszłym życiu. Nie jest łatwo ponownie narodzić się człowiekiem .

        Obserwujemy wiernych w czasie ich rytualnego wkraczania w progi najświętszego miejsca wyznawców lamaizmu. Pielgrzymi co trzy kroki robili pokłony lub padali i podnosili się. Niektórzy z nich trzymali w rękach młynki modlitewne. Widząc to nie sposób oprzeć się pasji fotografowania tych scen.

        Pokłony w buddyzmie są formą medytacji. Za każdym razem ciało powinno zetknąć się z ziemią w pięciu miejscach – głową, kolanami i dłońmi. Przed padnięciem na ziemię wierni przykładają dłonie do czoła, gardła i serca, co symbolizuje oczyszczenie ciała, mowy oraz umysłu i oddanie ich Buddzie, 

i tak co trzy kroki.

   Przewodnik wyjaśnia, że niektórzy wierni pielgrzymują tak do Lhasy

przez dziesiątki kilometrów. Ci których obserwujemy przed świątynią bez ustanku odmawiają modlitwy – mantry. Święte napisy widnieją w bliskości

tej świątyni, a także w pobliżu wszystkich świętych miejsc – na skałach, murach i flagach. Napis składa się z sześciu sylab „om mani padme hum”

/ zaprawdę klejnot spoczywa w kwiecie lotosu /.

   Wchodzimy do świątyni. Zwiedzanie tej świątyni to przede wszystkim spotkanie z bogactwem sztuki sakralnej. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem mistycznej atmosfery tego tajemniczego dla nas miejsca.

                                                 - 13 -

Mnisi ubrani w bordowe szaty celebrują niezrozumiałe dla nas rytuały. Pomieszczenia rozświetlone są światłem maślanych lampek.                                      

 Wonie kadzideł przenikają nasze nozdrza. Gardłowe modlitwy mnichów emanują tajemniczym niezgłębionym wschodem.

Rzucają się nam w oczy duże instrumenty muzyczne. Co pewien czas modlitwy mnichów przerywa dźwięk bębnów i trąb.

          Oglądamy złocone figury świętych. Idziemy za wiernymi do miejsca gdzie króluje ubrany w jedwabne szaty i drogocenną biżuterię posąg Dżo-Bo czyli Buddy. Przywiozła go do Tybetu chińska księżniczka Wen-Cheng.

To najbardziej czczona w Tybecie postać Oświeconego, dla której wierni podejmują wieloset kilometrowe pielgrzymki.

     Zdarza się, że w czasie pielgrzymki ktoś umiera. Zmarłego niesie się w góry, w odosobnione miejsce. Ponacinane zwłoki pozostawione są na żer 

 sępów. Taki sposób pogrzebu, to unikalna tybetańska tradycja.

     Zwiedzamy perłę Lhasy – Pałac Potala. To imponująca rezydencja Dalaj Lamów, duchownych zwierzchników buddyzmu tybetańskiego.

  Tu górująca nad miastem monumentalna budowla to jeden z architektonicz – nych cudów świata i jednocześnie – symbol narodowej tożsamości tybetańczyków.

     Podziwiamy labirynty korytarzy, schodów, przejść, sal modlitw, z tabliczkami „please this way”, wskazującymi kierunek zwiedzania tak,

  aby zwiedzający nie zagubili się w tym molochu. 

     Przechodzimy powoli przez pałacowe pomieszczenia, wraz z innymi turystami, w większości Chińczykami. Widzimy mnichów buddyjskich którzy mamroczą mantry, czytają półgłosem święte teksty.

     Posuwamy się wyznaczoną trasą wzdłuż której stoją posągi Buddy.

 Droga, a właściwie chodnik po którym się poruszamy wykonany jest z ubitej gliny i płaskich kamieni.

     Na ścianach szarych od czarnego dymu i tłuszczu z maślanych, łojowych lampek widać malunki tysiącramienngo Avalokiteśwary.

     Tego dnia mamy w planie obejrzenie letniej rezydencji Dalaj Lamów. Rezydencja okazała się pięknym pawilonem wśród drzew i krzewów.

  Przed budowlą rozległe rabaty z kwitnącymi kwiatami. Na terenie rezydencji znajdują się 3 bogate grobowce – Dalaj Lamów. Jeden z nich, na co zwraca uwagę przewodnik wykonany został z 4 ton złota.

     Wieczorem po kolacji, z menu tybetańskim, mamy jeszcze jedną atrakcję – wieczór folklorystyczny. Oglądamy tancerki i tancerzy w strojach regionalnych – tybetańskich. Do tańca przygrywa czteroosobowa orkiestra.

                                                    - 14 -

 Występuje też grupa tancerek - tańczących i śpiewających z instrumentami muzycznymi w dłoniach. Instrumenty te mają niewielkie pudła rezonansowe

  / jak u mandoliny/ i bardzo długie gryfy ze strunami dźwiękowymi.

  Artyści wystepują na tle Świętej Góry Tybetańczyków – Kajlas – 6656 metrów wysokości.

     Występujący na scenie zapraszają turystów do wspólnych tańców.

  Żona korzysta z zaproszenia. Fotografuję jej udział w tańcach tybetańskich.

     W trakcie występów na scenie pojawia się też demon zła, pokryty

sierścią, ze strasznymi kłami i czerwonymi ślepiami.

Rolę demona odtwarza jeden z aktorów występujących w tym przedstawieniu.

Groźne bóstwa trzeba obłaskawiać, a takowe występują w lamaizmie / buddyzm

tybetański / - tańcami i muzyką.

     Takie przesłanie niosą między innymi występy artystów – tancerzy i śpiewaków.

 Kontynuujemy dalsze zwiedzanie zabytków Lhasy – prawdziwie imponujące były klasztory – Sera i Drepung, położone na wzgórzach dookoła miasta.

 Znajdujemy się przed klasztorem Drepung ; to pochodzący z XV wieku największy klasztor na

 świecie, w którym w przeszłości zamieszkiwało około 10 tys. mnichów, w Sera

 tylko 5 tys. 

     Pogoda wspaniała – ciepło. Świeci słońce.

Przed nami na dole, w kierunku południowym widać budynki dworca kolejo -

 wego. To tu kończy się transtybetańska linia kolejowa Pekin- Lhasa, o

 długości 3757 km. którą oddano do użytku w 2006 roku w czasie pokonywania

 drogi do Lhasy pociągi wjeżdżają na przełęcz o wysokości 5072 m.n.p.m.,

 który jest najwyżej położonym punktem na trasie. Obecna trasa transtybetańska

 stała się najwyżej biegnącą linię kolejową na świecie. Zdetronizowała linię

 kolejową w Peru , wznoszącą się na wysokość 4769 metrów, zbudowaną w

 latach 1872-76 w/g projektu i pod kierownictwem Polaka inż. Ernesta

 Malinowskiego.

     Pociągi z Pekinu do Lhasy przejeżdżają ten odcinek w ciągu 41 godzin -

 linia transtybetańska to majstersztyk sztuki inżynierskiej.

     Na dziedzińcu, przed wejściem do klasztoru byliśmy świadkami gorących

 debat, pomiędzy mnichami w bordowych szatach, o czym między innymi

 świadczyła ich gestykulacja. Było ich kilkudziesięciu.

     Przewodnik wyjaśnia, że dyskusje pomiędzy mnichami odbywają się

 zgodnie z ustalonym rytualem. Gdy jeden z rozmówców zadaje pytanie drugi

 musi szybko i merytorycznie odpowiedzieć. Gdy zadający pytanie otrzymywał,

 w/g jego oceny, wystarczającą odpowiedź wtedy aprobował to i klaskał w

                                           -  15 -

 dłonie.

     Trwająca godzinami debata to okazja nie tylko do nauki ale i dobrej

 zabawy, o czym świadczą roześmiane twarze.

     Wśród mnichów zauważyliśmy dwóch w żółtych czapkach, siedzących

 na honorowym miejscu i prowadzących całą dysputę. Należą oni do tzw:

 szkoły Gelugpa. Od XV w. to najliczniejsza spośród czterech szkół buddyzmu

tybetańskiego, posiadająca najwięcej klasztorów i mnichów.

     Tego dnia zwiedzamy jeszcze klasztor Sera, który został ufundowany

 przez jednego z uczniów mistrza Tsogkhapy – założyciela religii lamaistycznej.

Wchodzimy do sali modlitw gdzie kilkudziesięciu mnichów usadowionych

wokół dużego posągu Buddy odmawia modlitwy. W tej świątyni tak jak we

wszystkich które oglądaliśmy czujemy woń kadzideł i zapach spalonego łoju

jaczego. Słyszymy dźwięk trąb, co też nie jest nowością. Widzę jak jeden z

mnichów chodzi po sali z konewką, i uzupełnia paliwo w lampach. Przy

dużym bębnie siedzi mnich i przyjmuje banknoty – na ofiarę zapewne; od

wiernych stojących w kolejce.

     Mino przesuwających się turystów i wiernych panuje w świątyni

atmosfera powagi i spokoju.

     W Tybecie spotykamy dużo ludzi żebrzących.

Przed wejściem do klasztoru stoi mężczyzna, najprawdopodobniej pasterz, z

wyciągniętą ręką, i smutną twarzą – żebrze. Na plecach ma dwie małe

baranki przywiązane czerwonym pasem, a obok niego stoi dwu – trzy letnie

zasypiające dziecko.

     Poza świątyniami w Tybecie trzeba zobaczyć kolorowe góry i szafirowe

jeziora zanim globalizacja i cywilizacja przemysłowa nie wtargnie i tutaj.

     Jedziemy aby zobaczyć leżące na wysokości 4700 m.n.p.m. jezioro

Yamdrok. To trzecie co do wielkości jezioro Tybetu. Wokół jeziora wspaniałe

góry. Widzimy jurty pasterzy i stada jaków pasące się nad jeziorem.

Nie próbowaliśmy ale jak zapewnił przewodnik woda w jeziorze ma słony smak.

     Pamiętam, że już wcześniej w czasie mojej podróży po Ameryce

Południowej miałem okazję wjechać samochodem na wysokość 5000 m.n.p.m.,

a było to w górach w pobliżu Areóipy / Peru Południowe /.

     Jak jest zwierzęciem niezastąpionym w Tybecie. Bez jak Tybetańczycy

umarliby z głodu. Jak jest mało wybredny o ile chodzi o wyżywienie. Dźwiga

ciężary na grzbiecie, daje mleko które można wypić albo przerobić na masło,

stosowane do słynnej tybetańskiej herbaty.

     Odchody ze zwierzęcia z powodu deficytu drewna stanowią doskonały i

niemal jedyny środek opałowy.

                                              -16 -

                                               

Mięso z jaka można przyrządzić na obiad, zrobić z jego wełny sweter, torbę,

lub namiot dla całej rodziny nomadów.

     Wyjazdem w wysokie góry, do jeziora Yamdrok kończymy nasz pobyt

w Tybecie. Dnia następnego lecimy bezpośrednio do Szanghaju, a stamtąd po

zwiedzaniu miasta i ciekawych miejsc w pobliżu już bezpośrednio do kraju.

     Szanghaj to temat na następny artykuł.

                                                              Feliks St.Chojecki

                                                                     Adwokat

Listopad 2023 r.

hotspotbednary

mapa bednary ulice 34 340x219